Borusewicz wspomina, że atmosfera pierwszych dni strajku była wyjątkowo napięta i trudno było przewidzieć co może się wydarzyć. Z głośników słychać było wezwania do pracy i groźby, że jeżeli ktoś nie podporządkuje zostanie zwolniony z pracy, wzywano także do opuszczenia terenu zakładu przez osoby spoza stoczni - to dotyczyło między innymi i mnie, dodaje Bogdan Borusewicz.
Panowała atmosfera zagrożenia i strachu, potem to się ustabilizowało, choć bardzo często ludzie mówili, że pierwszy postulat "wolne związki zawodowe" jest nierealny. Jak wyjaśnia, to wtedy nabrał przekonania, że może się udać ponieważ o postulatach zaczęli mówić wszyscy robotnicy - nie tylko kierownictwo strajku.
Borusewicz dodaje, że przez cały czas strajku w stoczni otaczali go współpracownicy, którym ufał - a to było niezwykle istotne. Współpracował ze mną cały zespół Komitetu Obrony Robotników, różni ludzie dochodzili, ale na własnej skórze ustalałem, kto był agentem - a kto nie. Dodatkowe informacje dostarczał Adam Hodysz.
Robotnicy bardzo potrzebowali wsparcia psychologicznego, trzeba było cały czas ich motywować - ale ja nie miałem władzy nad tłumem - to robił Lech Wałęsa dodaje Bogdan Borusewicz.
Oni wiedzieli co mieli zrobić, ale trzeba było ich przygotować. To Lech Wałęsa miał władzę nad tłumem, był starszy, ja nie przemawiałem - stałem z tyłu - wyjaśnia Borusewicz. Ja dodaje, "będąc nie byłem".
Dzień wcześniej podpisano porozumienia w Szczecinie, a 3 września w Jastrzębiu.
31 sierpnia jest świętem państwowym, to Dzień Wolności i Solidarności.