Obaj ministrowie mocno wybijają się ponad rządową średnią, co naturalnie czyni ich kandydatami na przyszłego premiera. I obaj zaczynają okazywać, że ta perspektywa jest dla nich kusząca i motywuje do działań obliczonych na osłabienie konkurenta. Boni i Rostowski powiedzą oczywiście, że ich konflikt wymyśliły i nakręcają media. Ale fakty mówią o czymś innym.

Reklama

Z jednej strony mamy Boniego, ministra od wszystkiego, ze szczególnym uwzględnieniem spraw najtrudniejszych. Chwalonego także przez opozycję, koncyliacyjnego, prospołecznego, unikającego ideologicznego zwarcia – publicznie stracił nerwy tylko raz, przez swoją rządową koleżankę Julię Piterę. Z drugiej Jacek Rostowski – w rankingu FT siódmy unijny minister finansów. Gazeta oceniła, że jest mało znany w świecie, ale z polskiej perspektywy to najbardziej kosmopolityczny minister, atakowany wręcz za słabe związki z ojczyzną. Technokrata, ale coraz bardziej dbający o ludzką twarz – w ostatnim wywiadzie dla GW mówił, że najlepszym zabezpieczeniem emerytalnym jest inwestycja w relacje z dziećmi, o co sam miał zadbać.

Obaj starli się o emerytury i wysokość składek dla OFE, ale to tylko wierzchołek góry lodowej dzielącej ich poglądy. PO zaplanowała, że wskazanie następcy Tuska zapadnie dopiero w połowie maja. To zbyt długi okres. Jeśli premier pozwoli na zaostrzenie publicznego sporu między pretendentami, może ich stracić. A wtedy podstawi nogę sam sobie.