Gdyby Obama przekonał świat do zawarcia powszechnej konwencji o rozbrojeniu atomowym, jaka byłaby wiarygodność takiego zobowiązania ze strony Rosji, krajów islamu czy Azji? Amerykańscy utopiści obudziliby się już w świecie zdominowanym przez realistów z innych części świata.

Reklama

Krokiem ku przekonaniu innych państw ma być "nowy START", traktat o redukcji dwóch największych w świecie arsenałów atomowych, podpisywany dziś przez USA z Rosją. Obama na miejsce ceremonii wybrał Pragę, manifestując skuteczność polityki denuklearyzacji, którą ogłosił tam rok wcześniej. 12 - 13 kwietnia w Waszyngtonie na wielostronnym "szczycie bezpieczeństwa nuklearnego" z udziałem Polski położy na stole traktat z Pragi za dowód "yes, we can". Ruch antynuklearny już wyraził nadzieję, że to spotkanie doprowadzi do eliminacji światowych zasobów plutonu i wysoko wzbogaconego uranu, bez których broń atomowa nie istnieje.

Na szczycie nikt nie odważy się przypomnieć, że broń nuklearna i bliska jej nuklearna energetyka, technologia i wiedza naukowa są najbardziej wiarygodną gwarancją bezpieczeństwa cywilizacji zachodniej. Pierwszym krajem, który próbował w 1939 roku zbudować broń atomową, jako przeciwwagę do nazizmu, była Francja. Gdyby nie zabrakło czasu, strategiczna innowacja zapobiegłaby II wojnie światowej. Podczas zimnej wojny blok wschodni cieszył się wielką przewagą nad NATO, mierząc liczbą żołnierzy i broni konwencjonalnej. Układ Warszawski planował (dokumenty ujawniono w 1990 roku) ofensywę mającą w dwa tygodnie doprowadzić czołgi z czerwoną gwiazdą do plaż Atlantyku. Stalin ani następcy nie odważyli się na podbój tylko dlatego, że Zachód pierwszy miał broń atomową. Wygrał wyścig zbrojeń, bo zainwestował w naukę i wykorzystał potencjał gospodarczy. PO latach nuklearna osłona pozwoliła rozwijać się eksperymentowi integracji europejskiej, którego Polska również stała się beneficjentem.

Arsenał nuklearny służy nie do prowadzenia wojny, lecz do odstraszania od agresji (co zawodzi tylko przeciw terrorystom). Broń atomowa powinna wisieć jak miecz Damoklesa nad siłami zbrojnymi i elitą polityczną potencjalnych agresorów. Oczywiście lepszą gwarancją bezpieczeństwa międzynarodowego byłaby przemiana kulturowa lub genetyczna ludzkości, wymazująca przemoc i żądzę władzy - ale to kolejna utopia. Masowe rażenie stosowano we wszystkich epokach, rzezie i zasadę "nie zostawić kamienia na kamieniu" wynaleziono wraz z toporem i pochodnią. Denuklearyzacja nie oznaczałaby postępu. W przeciwieństwie do utopii uzasadniona jest nowa amerykańska strategia nuklearna - restrykcyjna, lecz zachowująca odstraszanie.

Reklama

czytaj dalej >>>



"Nowy START" nie przekona świata do rozbrojenia, bo jest widowiskiem o małym pokryciu w faktach. Wprowadza też kreatywną księgowość - liczenie ciężko uzbrojonego bombowca za jedną głowicę - więc nie spowoduje zapowiadanej redukcji arsenałów USA i Rosji o 30 proc. Pomija głowice rezerwowe, których liczba jest ukryta. Limituje tylko strategiczne rakiety i inne środki przenoszenia, ale o tym, co zostanie uznane za "strategiczne", a co "taktyczne" i nielimitowane, Waszyngton i Moskwa decydują same, a rozmiarów taktycznych arsenałów nigdy nie ujawniły. Redukcje mogą okazać się symboliczne lub asymetryczne, być może na korzyść USA, być może Rosji.

Reklama

Bezpieczeństwo Europy nie może opierać się tylko o niepewną politykę Waszyngtonu. Najlepszą odpowiedzią Unii Europejskiej na amerykańską utopię świata bez broni nuklearnej byłoby stworzenie własnych sił odstraszania nuklearnego - objęcie wspólną strategią i dowództwem arsenałów narodowych Francji i Wielkiej Brytanii. Jeżeli Paryż i Londyn wyrażą ostateczną zgodę na ten plan rozważany od pokoleń, Europie nie powinno brakować nic z potencjału supermocarstwa.

Jedność Europy trzeba pokazać też na spotkaniu w Pradze po ceremonii amerykańsko-rosyjskiej, gdy Obama będzie gościć tylko państwa NATO należące dawniej do bloku wschodniego. Taki bezprecedensowy dobór - sojusz atlantycki unika podziału na grupy - stawia przed samym Obamą trudne wyzwanie geopolityczne. Jeśli prezydent USA będzie "umacniał wschodnią flankę", przedstawi Rosję, Białoruś oraz Ukrainę pod nową władzą jako przeciwników, więc utrudni dialog z nimi. Jeśli - odwrotnie - uzna specjalne prawa Moskwy w byłym bloku, wzmocni jej neoimperialne nadzieje.

Dziś w Pradze szefowie protokołu dyplomatycznego państw zaproszonych przez Obamę powinni dbać, aby na rozmowach i konferencji prasowej nie brakowało flag NATO i UE. Obraz dla świata musi być jednoznaczny - to spotkanie Zachodu, nie Zachodu bis.

Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, politolog i amerykanista, był dyrektorem w MSZ i MON, ukończył uniwersytety Georgetown i Johns Hopkins w Waszyngtonie, napisał u Zbigniewa Brzezińskiego i Eliota Cohena pracę doktorską o strategii i polityce nuklearnej