Wydawałoby się, że w sytuacji Foltyna istniałyby trzy możliwe formy realizacji politycznych celów. Mógłby więc Foltyn przyłączyć się do istniejących lewicowych struktur - które z pewnością chętnie by go przyjęły - i dążyć do ich zmiany według własnych wizji. Sam chętnie słucham koncepcji i krytyki swoich młodych współpracowników, uważam bowiem, że pozytywny ideologiczny ferment jest lewicy bardzo potrzebny. Jestem więc pewien, że Foltyn zostałby wysłuchany i miałby szansę wpływać na bieg rzeczy.

Reklama

Jeżeli jednak Foltyn uważa istniejące partie za zbyt zastane i skostniałe, przez co niewarte jego zachodu, mógłby także postawić na nich krzyżyk. I przystąpić do budowy własnego ugrupowania - by przeciwstawić polskiej lewicy własne propozycje.

Jeśli i to by mu nie odpowiadało, mógłby wreszcie Foltyn pozostać poza bieżącą polityką w roli komentatora lub publicysty, który ostro przedstawia swoje poglądy i nie boi się krytykować lewicowych świętości. Jednym słowem - stać się kimś w rodzaju Sławomira Sierakowskiego, który patrzy na lewicową politykę z publicystycznego dystansu, nie rezygnując jednak z pewnego na nią wpływu.

Łukasz Foltyn nie wybrał jednak żadnej z tych możliwości. Zamiast tego postanowił kandydować do Sejmu z list PSL. Muszę przyznać, że nie rozumiem tego wyboru. Ze strony Waldemara Pawlaka jest on z pewnością motywowany znaną skłonnością szefa PSL do informatyki. Co jednak sprawiło, że Foltyn posłuchał propozycji Pawlaka? I że - deklarując się jako lewicowiec - kandyduje z listy partii, która z pewnością lewicowa nie jest?

Muszę przyznać, że wybór Foltyna budzi pewne skojarzenia z ostatnimi posunięciami politycznymi Leszka Millera. Były premier wybrał sobie partię dość odległą od jakichkolwiek - nie tylko lewicowych - idei. Także krytykuje lewicę - uważając, że zbyt słabo bronimy osób z peerelowskimi życiorysami. Leszek Miller robi to oczywiście po to, żeby przedstawić siebie w roli ich obrońcy i zyskać w ten sposób ich głosy. Łukasz Foltyn natomiast zarzucał wielekroć lewicy, że z braku odwagi porzuciła tematykę obyczajową. Że nie broni mniejszości seksualnych, nie walczy o prawa kobiet.

Nie pamiętam obecności Foltyna na Paradzie Równości. Nie przypominam sobie wsparcia, jakiego udzielałby organizacjom gejowskim. Nie wiem więc, dlaczego Foltyn stara się postawić w roli obrońcy mniejszości. Lewica w sprawach obyczajowych zawsze zachowywała się bardzo jednoznacznie. Dawaliśmy odpór rozmaitym inicjatywom mającym na celu dyskryminację mniejszości, mieliśmy zawsze twarde stanowisko w kwestii rozdziału Kościoła od państwa, czemu dawaliśmy ostatnio wyraz w sprawie Świątyni Opatrzności Bożej czy w sporze o oceny z religii.

Nie wiem więc, jakie argumenty mógłby przedstawić Foltyn, by wzmocnić swoje racje. Wiem za to, że trudno mu będzie pozostać wiarygodnym dla elektoratu lewicowego, skoro wybrał kandydowanie z list tradycyjnej, przywiązanej do konserwatywnych wartości partii chłopskiej, której bliżej przecież do obozu IV RP niż do lewicy. A już w sprawach obyczajowych - na których tak zależy Foltynowi - raczej nie trafi on na zrozumienie.