To niezdrowe pragnienie brało się oczywiście z ciekawości, jak osoba spychana na boczny tor reaguje na akt spychania. Lekceważy? Irytuje się? Wygraża? Miota przekleństwa? Opieprza współpracowników? Szlocha? Jęczy? Tak, chętnie bym to sobie pooglądał, tym bardziej że mogło to być ciekawsze niż sama debata. Osobom, które widzą we mnie odrażającego sadystę, proponuję, by zastanowiły się, dlaczego filmy przyrodnicze, w których zagryza się małe antylopy, mają tak dużą widownię. Wszak nie tylko z powodu głosu Krystyny Czubówny.
Zostawmy obraz rozszarpywanego przez dzikie bestie Tuska i zastanówmy się, jak PO się temu przeciwstawia. Zresztą nie ma co się zastanawiać, to oczywiste (że zacytuję premiera Kaczyńskiego). Przeciwstawia się idiotycznie. Pomysł zbudowania wielkiej koalicji mający być uprzedzającym ciosem przed debatą przeciął z furkotem powietrze i rąbnął w szczękę samego Tuska.
Wielka koalicja? Kto wymyślił coś aż tak głupiego? Toż to musi być wtyka PiS albo i samego ojca Rydzyka. Niedorzeczność tej oferty ma wielowymiarowy charakter, co postaram się poniżej udowodnić.
Po pierwsze, jest przejawem słabości. Takich pomysłów nie rzucają silni. Silni ich też nie łapią. Kaczyński mówi, że chce zdobyć ponad połowę mandatów w Sejmie i tego oczekuje się od przywódcy. Kto zareagował na ofertę lidera PO? Tylko PSL, czyli druga liga.
Po drugie, ten pomysł tylko pomaga Kwaśniewskiemu i Kaczyńskiemu. Wyborca Platformy to bardzo często albo zaciekły wróg Kaczorów, albo stary antykomunista z solidarnościowym ogonem. Idea wielkiej koalicji musi rozjuszyć jednych i drugich. Jedni i drudzy mogą dojść do wniosku, że Platformie mięknie rura i warto obdarzyć głosem twardszych zawodników. Dokładnie tak jak to sobie zaplanowali dwaj panowie K.
Po trzecie, mówienie o wielkiej koalicji przed wyborami to sygnał dla wyborcy, że jego decyzje nie mają znaczenia. Głosujcie sobie, jak chcecie, a my i tak zrobimy, co chcemy. Przyznaję, że jako wyborcy niezbyt mi się podoba, gdy polityk demonstracyjnie pstryka mnie w nosek.
Po czwarte, czy mamy wojnę? Stan wyższego zagrożenia? Atak kosmitów? W takich sytuacjach współpraca wszystkich sił politycznych byłaby więcej niż pożądana. Ale nic takiego się nie dzieje. Owszem, do wielkiej koalicji dochodzi czasem z powodów arytmetycznych - jak to ma miejsce w Niemczech. Ale może jednak najpierw niech się wypowiedzą w tej sprawie wyborcy. Od nich ta arytmetyka zależy.
I po piąte, wielka koalicja to w polskim wydaniu wyjątkowo wielki burdel. Nawet w małych i w miarę spójnych sojuszach zawsze działo się dużo i głośno. A tutaj: wszyscy, najbardziej skonfliktowani i dyszący do siebie nienawiścią politycy w jednym rządzie. Proszę przymknąć oczy i sobie to wyobrazić. No i co? Chcecie takiej koalicji?