Nie śledzę wszystkich wypowiedzi zarówno współczesnego wcielenia kanclerza Metternicha, którym jest Jarosław Kaczyński, jak i jego sierżantów, i nie próbuję nawet nadążyć za specyfiką ich potężnych intelektów. Niemniej tego rodzaju sugestie pojawiają się mniej więcej od tego momentu, w którym Jarosław Kaczyński zdecydował się na telewizyjną debatę z Aleksandrem Kwaśniewskim.
Domniemanie, że PO szykuje się do koalicji z LiD, nie ma w tym momencie żadnego oparcia w żadnych faktach i deklaracjach ze strony Platformy. Sugerowanie zaś, że to panowie Szmajdziński czy Gadzinowski są postaciami bliskimi PO, jest przejawem skrajnej nikczemności politycznej ze strony polityków PiS. Sam miałem kilka procesów z Gadzinowskim i nigdy nie opublikowałem nawet literki w jego piśmie. Nie znam też przypadku, żeby jakikolwiek polityk PO miał związki z jego środowiskiem. Sugestie, że mogłoby tak być, wpisują się więc doskonale w pasmo kłamstw, jakimi są deklaracje i opinie polityków PiS. Podobnie zresztą jak słynne już słowa Kaczyńskiego, według których Donald Tusk miałby być... "pomocnikiem Aleksandra Kwaśniewskiego".
Rzecz jasna, tego rodzaju kłamliwe objawienia czemuś służą. Najpewniej mają one na celu zamaskowanie faktu, że to nie Platforma rozpoczęła współpracę z LiD. Na czas kampanii wyborczej zawarty został bowiem bardzo wyraźny sojusz między LiD a PiS. To Kaczyński rozpoczął współpracę z z ugrupowaniem panów Szmajdzińskiego i Gadzinowskiego, sugerując, że najważniejszym pojedynkiem dwóch politycznych gigantów w ostatnich latach będzie jego telewizyjna debata z Aleksandrem Kwaśniewskim. Tym samym Kaczyński niezwykle mocno, choć kompletnie wbrew prawdzie, dowartościował Kwaśniewskiego i wzmocnił wyborczą pozycję LiD.
O ile więc Platforma nie dała żadnych podstaw do insynuowania, że zamierza wejść w sojusz z postkomunistami, o tyle Jarosław Kaczyński podał im pomocną dłoń. Rozpoczynając wymierzoną w PO wyborczą współpracę z LiD, premier przekroczył granice dobrego smaku. Zawarł w ten sposób swoisty pakt, którego celem jest osłabienie Platformy.
Mam więc tylko nadzieję, że sojusz PiS z LiD ma charakter medialny i wyborczy i że po 21 października nie będzie już po nim śladu. Pamiętam wszak, że i o Samoobronie premier mówił wyłącznie źle, a później nie miał problemu z zawarciem z nią koalicji i przeprowadzaniem wspólnie "moralnej rewolucji". Pomijam już fakt, że w kwestiach gospodarczych PiS może nieźle porozumieć się z lewicą, jako że pod tym względem jest partią o charakterze stricte lewicowym. Najważniejszą przesłanką, która każe mi się obawiać powyborczego sojuszu PiS z LiD, jest przede wszystkim niesłychany polityczny cynizm, z którym Jarosław Kaczyński podejmuje decyzje. Po Polsce krążą w tej chwili maile i SMS-y przypominające przedwyborcze obietnice PiS sprzed dwóch lat. Ze wszystkich tych obietnic Kaczyński zrezygnował bez trudu, kierując się właśnie cynizmem. Kto wie, może ten sam cynizm zaprowadzi PiS do rzeczywistej koalicji z LiD po wyborach?