Janusz Korwin-Mikke podczas prawyborów wygłosił publicznie deklarację, że nie posłałby swojego dziecka do klasy integracyjnej, bo można się w nich niepełnosprawnością zarazić. Powtórzył swoją opinię w rozmowie z dziewczynką poruszającą się na wózku inwalidzkim. Wydarzenia nie omieszkał też opisać na własnym blogu. Mam wątpliwości, czy w ogóle należy takie zachowanie komentować. Niektórym ludziom podobnego pokroju chodzi po prostu o to, by szokować. Nie cofną się przed niczym, by zobaczyć wyraz zdumienia na twarzach widzów. Gdy spotkamy takiego mężczyznę w cienistej, parkowej alei, doświadczenie każe minąć go bez słowa. Czy jednak kandydata na posła Rzeczypospolitej można po prostu zbyć milczeniem?
Roman Giertych powinien dziś poważnie się zastanowić, czy rzeczywiście na jego liście wyborczej jest miejsce dla takich ludzi. W końcu nie ma partii, która mówiłaby o dobru rodziny więcej niż Liga Polskich Rodzin. Kandydowanie pod tym sztandarem człowieka, który nie zawahał się sprawić ból Bogu ducha winnemu dziecku, to nie jest zgrzyt. To jest skandal. Tym bardziej że podobno Roman Giertych jako minister edukacji narodowej całym sercem wspierał ideę klas integracyjnych. Czekam więc, by potępił słowa, które padły w imieniu jego ugrupowania. Do tego nie trzeba być najwyższym polskim politykiem - wystarczy być człowiekiem, żeby potępić chamstwo, agresję, brutalność i prymitywizm wobec najsłabszych. Czułość dla bezbronnych istot leży przecież w najgłębszej naturze nie tylko ludzi, ale nawet zwierząt. Gdzie się podziała u Korwin-Mikkego? Trudno zgadnąć. Jego szóstce dzieci mogę tylko współczuć.
Muszę przyznać, że chyba nigdy dotąd żaden polski polityk nie zbulwersował mnie w takim stopniu. Wydawało się, że niezależnie od barw politycznych nikt nie pozwoli sobie na cień podejrzenia, że gardzi dziećmi. Politycy garną się do najmłodszych: to ociepla ich wizerunek, pokazuje ich ludzką twarz. Nic tak nie rozczuli wyborców jak bobas w objęciach premiera, posła czy senatora. Nawet jeśli któryś uważa, że dzieci to tylko rozwrzeszczana, zasmarkana, niedoskonała wersja nas samych, przez cynizm nigdy tego nie przyzna. A Korwin-Mikke owszem, uderza w najmłodszych i to tych najmocniej doświadczonych przez los. W moim przekonaniu wykreślił się tym samym na dobre z życia publicznego. Dla takich jak on nie może być miejsca w Sejmie. Skoro współczucia nie budzi w nim niepełnosprawne dziecko, dlaczego spodziewać się, że będzie on wrażliwy na potrzeby obywateli zdrowych i dorosłych?
Korwin-Mikke zawsze robił z siebie enfant terrible polskiej polityki. Jego egzotyczne poglądy i jego wizerunek nigdy nie budziły mojego szacunku. Dla mnie był postacią, delikatnie mówiąc, infantylną i irytującą, ale wychodziłam z założenia, że pewnie każdy kraj musi mieć swojego oryginała. Takie postaci nie cieszą się dużym poparciem, na dłuższą metę są więc nieszkodliwe. Okazuje się jednak, że nie doceniłam tego przypadku. To przecież właśnie Korwin-Mikke uchwałą wyciągniętą z kapelusza rozpętał w 1992 roku słynną noc teczek, która zakończyła się poważnym kryzysem politycznym. Wypowiedzią we Wrześni przypieczętował swój wizerunek człowieka okrutnego i nieludzkiego. Domyślam się, że państwo, które chciałby nam zbudować, niewiele by się różniło od starożytnej Sparty - tam nikt nie zaprzątał sobie głowy klasami integracyjnymi. Niepełnosprawnych po prostu strącało się w przepaść. Nie wiem, jak Roman Giertych, ale ja w Sparcie żyć nie chcę.