Dla 60 kobiet eksmitowanych wczoraj z klasztoru betanek w Kazimierzu Dolnym Jadwiga Ligocka na zawsze pozostanie mateńką, a ksiądz Roman - Jezusem. Byłe zakonnice ślepo wierzą swym guru. Są im całkowicie podporządkowane. Eksperci nie mają już żadnych wątpliwości - to sekta. I pierwszy taki wyłom we współczesnym polskim Kościele katolickim.

Reklama

Pierwsze pogłoski o tym, że coś złego dzieje się w Klasztorze Zgromadzenia Rodziny Betańskiej w Kazimierzu Dolnym pojawiły się prawie trzy lata temu. Wieści o dziwnych nieprzystających do nauki Kościoła zwyczajach panujących w zgromadzeniu szybko dotarły do lubelskiej kurii. Kościelne władze spróbowały zdusić problem w zarodku i podjęły rozmaite dyplomatyczne zabiegi.

W klasztorze coraz częściej zaczęły pojawiać się wizytacje, tym bardziej że w zastraszającym tempie rosła liczba skarg na rządy matki przełożonej. Kierująca wówczas zgromadzeniem Jadwiga Ligocka nie uznawała bowiem najmniejszego sprzeciwu. "Przemawia przez ciebie szatan" - słyszały zakonnice, które chciały próbowały żyć według trochę innych reguł niż te narzucane przez przełożoną.

A „mateńka” z każdym dniem wymyślała coraz bardziej zaskakujące nakazy. O codziennym życiu w klasztorze decydowały objawienia siostry Jadwigi, których ponoć doznawała podczas prywatnych rozmów z Bogiem. W straszliwych wizjach widziała apokalipsę. Jedyną nadzieją miała być „wiosna Kościoła”, do poprowadzenia której została powołana przez Stwórcę charyzmatyczna przełożona.

Kim jest Jadwiga Ligocka?
Matka przełożona to tajemnicza postać. Pochodzi ze świętokrzyskiego, z pobożnej rodziny. Jej brat jest księdzem. Ona też już od czasów szkolnych wiedziała, że odda swoje życie Kościołowi. Po maturze trafiła do jednego ze zgromadzeń, gdzie - jak wspominają świadkowie - wyróżniała się gorliwą wiarą, sumiennością i pracowitością. Cechy te nasiliły się jeszcze po przenosinach siostry Jadwigi do Kazimierza. To dzięki jej wysiłkom rezydencja betanek stała się jedną z najbardziej okazałych w miasteczku.


Reklama

Posesję przy ul. Puławskiej Rodzina Betańska otrzymała w spadku od bezdzietnego małżeństwa w latach 50. Początkowo było to kilka zaniedbanych zabudowań gospodarczych, które zakonnice bez wielkich sukcesów starały się unowocześnić. Prace ruszyły z kopyta, kiedy przełożoną została Jadwiga Ligocka, która włożyła całe serce w remont klasztoru. Jeśli było trzeba, podwijała rękawy habitu i sama nosiła cegły. Swój niezwykły dar przekonywania wykorzystywała w pozyskiwaniu sponsorów, z których najhojniejszym okazał się Roman Kluska, były właściciel Optimusa. To właśnie dzięki jego szczodrości udało się zakończyć budowę.
W eleganckiej siedzibie siostra Jadwiga, po zapewnieniu odpowiednich warunków i dachu nad głową swoim podopiecznym, zajęła się ulepszaniem ich życia duchowego. W klasztornej kaplicy zaczęto odprawiać mistyczne nabożeństwa. Msze były celebrowane w dziwnych, wymyślonych językach. Przełożona Jadwiga wpadała w ekstazę i niektórym siostrom zdawało się, że przemawia przez nią sam Duch Święty.

Spór o klasztor

Niecodzienne obrzędy nie wszystkim jednak przypadły do gustu. Część zakonnic wyprowadziła się z Kazimierza. W końcu władze Kościoła, nie zgadzając się na zakrawające o bluźnierstwo praktyki, odwołały Ligocką. To, co miało być rozwiązaniem problemu, rozpoczęło jednakże nowy etap konfliktu w klasztorze. Z całej Polski zaczęły ściągać do Kazimierza kobiety, które opowiedziały się po stronie siostry Jadwigi.



Próby mediacji ze strony lubelskiej kurii spełzły jednak na niczym. Kazimierskie betanki swój opór tłumaczyły chęcią zatrzymania rezydencji, której wybudowanie kosztowało je wiele potu i łez. Argumentowały, że metropolita lubelski Józef Życiński, zauroczony miejscem, w którym spędzał wakacje, chce im odebrać dom, by stworzyć w nim ośrodek wypoczynkowy dla księży. W wersję taką uwierzyło wielu rodziców mieszkających w Kazimierzu zakonnic, którzy murem stanęli za córkami.
Konflikt zaostrzył się do tego stopnia, że na interwencję zdecydował się Watykan. Papieska Kongregacja do Spraw Nauki Wiary jednoznacznie stwierdziła, że praktyki wprowadzone w zakonie przez siostrą Jadwigę, nie mają nic wspólnego z prawdziwym Kościołem. Zakonnice, które opowiedziały się za odwołaną przełożoną, zostały ekskomunikowane za nieposłuszeństwo. Nakazano im też opuścić rezydencję. Jednak byłe już siostry rozpoczęły trwającą niemal dwa lata swoistą okupację.

Lubieżny zakonnik
W tym czasie dołączył do nich kontrowersyjny zakonnik, czterdziestoletni Roman. Joannę Ligocką, wówczas magistrantkę, poznał jeszcze na KUL, gdzie w latach 90. rozpoczął studia doktoranckie. Obydwoje fascynowali się charyzmatycznymi ruchami religijnymi i bardzo przypadli sobie do gustu.



Zakonnik coraz więcej czasu spędzał za murami klasztoru w Kazimierzu. Doszło nawet do tego, że kandydatki na zakonnice były przez niego „weryfikowane” w parafii na Lubelszczyźnie, gdzie pracował. Na czym polegała ta weryfikacja? Według niektórych świadków miał w nachalny sposób dotykać kobiety, tłumacząc im, że swoimi gestami otwiera je na Boga. Zaniepokojony tymi doniesieniami Kościół wydał mu absolutny zakaz kontaktu ze zgromadzeniami żeńskimi i zesłał do odległej placówki we Lwówku Śląskim.
Jednak sprytny Roman i na to znalazł sposób. Zaczął prowadzić praktyki bioenergoterapeutyczne, w trakcie których leczył przypadłości duchowe i cielesne przysyłanych przez Jadwigę Ligocką dziewcząt. Porzucił pisanie doktoratu i po rozpoczęciu buntu przez betanki przeniósł się do Kazimierza. Przełożeni zakonu franciszkanów wykluczyli go za niesubordynację ze zgromadzenia. Nie zaszkodziło to jednak w żaden sposób jego pozycji w Rodzinie Betańskiej. Za zamkniętymi murami klasztoru stał się równorzędnym z siostrą Jadwigą przywódcą zgromadzenia - czy już raczej sekty.

Jezus i mateńka

Obydwoje rozpoczęli selekcję nowych kandydatek. Pod ich rządami do zakonu najłatwiej było dostać się dziewczętom pochodzącym z rozbitych, często patologicznych rodzin. Niezaradne życiowo łatwo poddawały się psychomanipulacji. Kobiety zaczęły tytułować byłego zakonnika Jezusem, a swoją przełożoną - mateńką. Wizerunek wspólnoty jako rodziny umacniało jeszcze niemowlę brata jednej z zakonnic, który wraz z żoną zamieszkał w klasztorze. Ligocka często trzymała dziecko na kolanach, a gdy doszło do eksmisji, próbowała użyć nawet go jako żywej tarczy przed policjantami.



Reklama

Siostra Joanna i brat Roman zdołali całkowicie odizolować mieszkańców klasztoru od świata zewnętrznego. Większość ekskomunikowanych zakonnic zerwała kontakt z najbliższymi. Byłe betanki przestały wychodzić na zewnątrz, przyjmować korespondencję i gości.

Nie wiadomo, co od tamtej pory działo się za wysokimi murami klasztoru. Wszystko wskazuje na to, że dwoje przywódców poddało zakonnice praniu mózgu. Indoktrynacja przejawiała się na przykład torpedowaniem jakichkolwiek przejawów racjonalnego myślenia, co uzasadniano twierdzeniem, że rozum to wymysł szatana. Przywódcy wmawiali młodym kobietom, że Jan Paweł II ciągle żyje, a jego śmierć była telewizyjnym spektaklem.

Eksmisja betanek nie zakończyła tego ponurego spektaklu. Wyrzucone kobiety zniknęły. Według rodzin próbują zorganizować się ponownie. W nowym miejscu chcą kontynuować swoją przerwaną misję.





Gutkowski: Armia Maryi z Quebecu

Historia polskich betanek niemal do złudzenia przypomina to, co wydarzyło się w kanadyjskim Quebecu. Przez ostatnie 36 lat działała tam Armia Maryi - ruch religijny, który stopniowo przekształcał się w sektę. Jego założycielka Marie-Paule Giguere trzy miesiące temu została ekskomunikowana.

O swoim mistycznym przeznaczeniu 86-letnia dziś Marie-Paule Giguere była przeświadczona niemal od dziecka. Już jako nastolatka twierdziła, że odczuwa głębokie powołanie do życia misyjnego. W wieku 16 lat spotkała jednak rekolekcjonistę, który przekonał ją, że Bóg nie wzywa jej do życia zakonnego, ale wręcz przeciwnie - do założenia rodziny. Małżeństwo nie trwało jednak długo. Po serii widzeń, w których miała się jej objawić Matka Boska, Marie-Paule zostawiła męża i pięcioro dzieci, by poświęcić się budowie własnej wspólnoty religijnej.

28 sierpnia 1971 roku to dla niej bardzo ważna data - w kanadyjskim mieście Etchemin należącym do diecezji w Quebecu zakłada Armię Maryi. W tym czasie ona sama ma już blisko setkę wiernych zwolenników. Są wśród nich osoby świeckie, ale także kapłani i siostry zakonne.

Ruch rozwija się błyskawicznie i w ciągu zaledwie kilku lat zyskuje rzesze nowych członków w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, a później również w Europie. Marie-Paule nie próżnuje i w 1981 roku zakłada kolejne ruchy - Rodzinę Synów i Córek Maryi, a pięć lat później zgrupowanie Oblatów-Patriotów. Ich celem - jak deklarowała założycielka - miała być całkowita odnowa społeczeństwa.

Wspólnota coraz bardziej oddala się jednak od Kościoła, stopniowo nabierając cech sekty. Według poczytnej quebeckiej gazety „La Presse” członkowie Armii Maryi są głęboko przekonani, że przyjmując komunię, otrzymują także ciało siostry Giguere. „Marie-Paule jest obecna w Eucharystii w tym samym znaczeniu co Jezus Chrystus. W Królestwie, które właśnie nadchodzi, będą razem Jezus i Marie-Paule, matka wszystkich dusz” - twierdzą członkowie sekty. Ona sama głosi, że jest wcieleniem Najświętszej Marii Panny.

W 1987 roku ówczesny arcybiskup Quebecu odebrał ruchowi status stowarzyszenia pobożnego i zakazał mu sprawowania jakiegokolwiek kultu na terenie diecezji. Zaniepokojony był również Watykan. Trzy lata później kardynał Joseph Ratzinger stojący na czele watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary, wysyła ostrzegawczy list w sprawie Armii Maryi do przewodniczącego konferencji biskupów Kanady. W odpowiedzi otrzymuje informację, że Armia została uznana za herezję stanowiącą prawdziwe zagrożenie dla Kościoła.

Do ostatecznej rozprawy z Armią Maryi Watykan przystąpił jednak dopiero w tym roku. W marcu arcybiskup Quebecu kardynał Marc Ouellet przestrzegł ruch przed wyświęcaniem nowych diakonów nieuznawanych przez Kościół katolicki. Dodał też, że katolicy nie mogą uczestniczyć w odprawianych tam rytuałach ani w żaden sposób wspierać schizmatycznej wspólnoty. Tymczasem już trzy miesiące później duchowy zwierzchnik sekty, ksiądz Jean-Pierre Mastropietro nielegalnie wyświęcił sześciu kapłanów ze Wspólnoty Synów Maryi. To przeważyło szalę - Kongregacja Nauki Wiary błyskawicznie ogłosiła, że ich święcenia są nieważne, a księdza Mastropietro obłożyła ekskomuniką. To samo dotknęło wszystkich, którzy zdecydowali się na dalszą obecność we wspólnocie.

Gdy jednak członkowie sekty nie posłuchali zakazu i nadal spotykali się na masowych nabożeństwach, Watykan postanowił ekskomunikować Armię Maryi. W wydanym w lipcu oświadczeniu Kongregacji Nauki Wiary napisano, że decyzja została podjęta ze względu na powagę sytuacji i brak alternatywnego rozwiązania. Rozsiana po całym świecie Armia Maryi liczy dziś około 25 tys. „żołnierzy”.

wyimek:
O swoim mistycznym przeznaczeniu Marie-Paule Giguere była przeświadczona niemal od dziecka. W wieku 16 lat spotkała jednak rekolekcjonistę, który przekonał ją do założenia rodziny. Po serii widzeń, w których miała się jej objawić Matka Boska, Marie-Paule zostawiła męża i pięcioro dzieci, by poświęcić się budowie własnej wspólnoty religijnej. 28 sierpnia 1971 roku założyła Armię Maryi