Twierdzi Pan, że wykształciuch to ktoś, kto z powodu dynamiki przemian po 1989 roku został wyrwany z własnego środowiska, odrzuca obowiązujące w nim dawniej normy i na dodatek niechętnie dzieli się z innymi oraz nie czuje się do tego zobowiązany. Oczywiście, że istnieje taka grupa. Tylko że, po pierwsze, jej granice biegną w poprzek wszystkich warstw społecznych, a po drugie, Pan jej znaczenie i rozmiary wyolbrzymia, bo tak Panu wygodnie. Zakreśla Pan jej granice fałszywie szeroko, żeby objąć wszystkich inteligentów, którzy ośmielają się krytykować rządy Pana partii.

Reklama

Wygodniej przecież napisać, że to ludzie bez wartości i właściwości, niż przyznać, że nie potrafiliście sobie zjednać normalnych, ciężko pracujących, zwłaszcza młodych Polaków po studiach. Trudno Wam przyznać, że choćbyście mieli najuczciwsze intencje i najcelniejsze oceny, to forma Waszych rządów i sposoby, jakie stosujecie, żeby osiągnąć cele, są anachroniczne, nieatrakcyjne, nieskuteczne i siermiężne. I to jest prawdziwa przyczyna, dla której w opisanej wcześniej grupie macie cieniutkie poparcie, a nie to, że ta grupa to wykorzenione wykształciuchy.

Istnieją setki tysięcy porządnych, uczciwych prawników, przedsiębiorców, lekarzy, dziennikarzy, którym zależy na dobru Polski, którzy potrafią myśleć w kategoriach więcej niż swojej grupy zawodowej, którzy nie chcą przestrzeni publicznej tylko dla siebie, chcą za to uczciwego państwa i walki z korupcją, a których wy potrafiliście niezwykle skutecznie do siebie zniechęcić. Pana list to kontynuacja tej fatalnej strategii. Przynajmniej w tej jednej sprawie jesteście konsekwentni. Istnieją także setki tysięcy przedstawicieli tych samych profesji, którzy są skrajnie egoistyczni, skorumpowani, dobrze czują się w mętnej wodzie. Tylko że tacy byli i będą zawsze i w każdych warunkach, bo czegoś im zabrakło na starcie. Nie ma to nic wspólnego z Wielką Zmianą, z nagłą utratą norm i oparcia, z zawieszeniem w próżni. Tak jak w każdej społecznej grupie i każdym kraju, są ludzie porządni i ludzie źli. To wszystko. Żadnych wykształciuchów tu wymyślać (lub cytować za znanym pisarzem) nie trzeba.

Pisze Pan, że wykształciuchy (roboczo uznam za takich ambitnych, zdolnych, młodych wykształconych, niepopierających PiS) straciły poczucie konieczności wypełniania społecznych zobowiązań. A kiedy mieli go nabyć? Takiego poczucia nikt nie mógł wynieść z Peerelu. Peerel nie uczył, jak wypełniać społeczne zobowiązania, ale je ośmieszał. Oni zresztą byli wtedy zbyt młodzi.

Zdaje się, że chodzi Panu o to, że ta grupa nie reaguje entuzjazmem na hasło "Polski solidarnej". Ale co ono oznacza? Nie chodzi przecież o to, żeby stworzyć takie warunki, gdzie każdy, komu się powiedzie, będzie się dobrowolnie, sam z siebie, pochylał nad tymi, którym się nie powiodło. Pana partia obiecuje coś całkiem innego: że to państwo zmusi tych, którzy odnieśli sukces, żeby się dzielili z tymi, którzy go nie odnieśli.

Jakiej reakcji się Pan spodziewa ze strony ludzi, którzy mają uzasadnione poczucie, że państwo zabiera im od lat ciężko zarobione pieniądze, tłamsi na każdym kroku i nie daje nic w zamian? Bo co takiego dostają? Wciąż rosnące wydatki na administrację (Pana rząd bije tu rekordy) przy coraz mniejszej jej efektywności? Zaczopowany wymiar sprawiedliwości? Chore przepisy, które każdemu mogą uprzykrzyć życie na dobre? A może przychylny i rozsądny aparat skarbowy? Nic z tych rzeczy. Co zrobiła Pana partia, żeby to zmienić na poziomie instytucji, a nie efekciarskich strzałów? Nic.

Powiada Pan, że wykształciuch nie lubi się dzielić. Czy spróbowaliście choćby zweryfikować grupę ludzi, którzy dostają w Polsce świadczenia społeczne, żeby wykluczyć z niej naciągaczy, symulantów, darmozjadów, pijaczków i zostawić tylko tych naprawdę potrzebujących? Nie. O tym się nawet nie zająknęliście. Za to hojną ręką rozdaliście (w perspektywie następnych lat) miliardy złotych górnikom, bo zrobili Wam awanturę pod kancelarią premiera. I Pan ma czelność domagać się, żeby ktokolwiek budził w sobie poczucie obowiązku dzielenia się tym, co ma - za pośrednictwem państwa?

Reklama

Pana wykształciuchom nikt nigdy nie próbował stworzyć takich warunków, żeby sami z siebie zaczęli myśleć propaństwowo. Żeby ludzie mający poczucie osobistego sukcesu, zaczęli utożsamiać się z państwem, ono musi zacząć szanować ich. W Pana wykonaniu państwo jest ich wrogiem. I Pan oczekuje, że zostanie w zamian obdarzone szacunkiem i miłością?

Hołubicie swoich wykluczonych i oczekujecie, że wykształciuchy będą chętnie wspierać wasze rojenia o "solidarnej Polsce". W zamian proponuje Pan oczyszczenie pola gry - żeby już nigdy pchnięte pod stołem pieniądze nie decydowały o wygranej w przetargu, a podana z ręki do ręki koperta o przyznaniu koncesji. Tylko że ta wasza oferta nie opiera się w żadnym stopniu na zmianie procedur, na walce z przyczynami. Gwarancją ma być drużyna dzielnego szeryfa Kamińskiego, który tu przyskrzyni lekarza łapówkarza, a tam posłankę łapówkarkę. Skoro gwarancją dobrego państwa jest pan Kamiński, to może należałoby go zrobić dożywotnim szefem CBA?

W swoim liście ustawia Pan sobie wroga tak, jak Panu pasuje. Robi Pan z niego umysłowego prymitywa bez korzeni i tradycji. A ja myślę, że ma Pan świadomość waszej porażki. Mogliście mieć wykształciuchów po swojej stronie, przynajmniej znaczną ich część, gdybyście się trochę bardziej postarali. Nie wyszło wam i teraz chce mi Pan wmówić, że to wszystko dlatego, iż mieliście w gruncie rzeczy do czynienia z grupą o mało lotnych umysłach, która nie była w stanie pojąć waszych światłych planów. To robienie dobrej miny do złej gry. I doskonale Pan o tym wie.