Nie trzeba się wysilać - wystarczy przypomnieć, co mówił Donald Tusk przed wyborami, kiedy po głosy Polonii poleciał aż na Wyspy. Kategorycznie wówczas twierdził, że gdy tylko jego ugrupowanie dojdzie do władzy, on sam zaangażuje się w likwidację podwójnego opodatkowania. A dziś najważniejszy polityk Platformy w Sejmie twierdzi, że poselski projekt tej ustawy jest zły i zapewne niekonstytucyjny.

Reklama

Ta gra Platformy wokół abolicji podatkowej toczy się zresztą od tygodni. Katarzyna Kolenda-Zaleska już jakiś czas temu przygotowała na ten temat materiał, w którym wyłapała zupełnie nieprzystające do siebie wypowiedzi różnych polityków PO. Najpierw Zbigniew Chlebowski tonem nieznoszącym sprzeciwu zapewniał, że prace nad abolicją są w pełnym biegu, wystarczy już tylko przelać je na papier. Za chwilę wiceminister finansów Stanisław Gomułka twierdził, że nie ma bladego pojęcia o takich pracach. Tego samego dnia jego przełożony minister Jacek Rostowski przyznał, że prace są na wstępnym etapie i nie może powiedzieć nic konkretnego. Wreszcie sam Tusk złapany na korytarzu zaklinał się, że prace trwają i za chwilę wszystko będzie już załatwione. Widać dokładnie, że każda z tych odpowiedzi była wymyślona jedynie na doraźny użytek: zbyć dziennikarza, odpowiedzieć cokolwiek i zyskać na czasie. Z rzeczywistym stanem przygotowań ustawy nie miały one nic wspólnego.

Tu już nie wystarczy zapytać, czym w takim razie zajmowali się posłowie przez ostatnie cztery miesiące, ale czym w ogóle zajmowała się Platforma przez dwa lata, tkwiąc w opozycji? Wygląda na to, że niczym. Dobrze widać to również na przykładzie minister zdrowia Ewy Kopacz. Trzeba jej oddać sprawiedliwość - weszła na arcytrudne pole minowe. Ale w tak skomplikowaną sytuację można wejść dwojako: z przygotowaną koncepcją spójnych rozwiązań i z determinacją, by je zrealizować, albo niepewnie rozglądając się wokół, by wyczuć nastroje zwaśnionych stron. Kto najgłośniej krzyczy i najmocniej protestuje, tego trzeba zaspokoić w pierwszej kolejności. A dalej? Jakoś się ułoży.

To nie jest polityka. To dowód, że Platforma nie była wcale przygotowana do rządzenia, a jej gabinet cieni był tylko teatrem cieni. Żaden z tamtych ministrów in spe nie został później ministrem w rzeczywistości. A jeśli już został, to w zupełnie innym resorcie - jak choćby Cezary Grabarczyk, który przez dwa lata marzył o sprawiedliwości, a dostał infrastrukturę. Równie dobrze mogła mu się trafić kultura i dziedzictwo narodowe.

Reklama

W tym sensie Platforma całkowicie zmarnowała dwa lata rządów PiS, tracąc je na jałową krytykę bez rzetelnej pracy nad własnymi propozycjami. I szybko po wyborach musiała zapomnieć o swoich przedwyborczych obietnicach. Zwyczajnie nie miała pomysłu, jak je teraz realizować. A co z emigrantami? Ich głosy Donaldowi Tuskowi przyniosły triumf. Teraz niech radzą sobie sami. Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść.