W przeciwieństwie do większości publicystów komentujących tę kwestię na łamach DZIENNIKA, uważam, że Wojciech Olejniczak, zrywając z Partią Demokratyczną, ma szansę wyprowadzić polską lewicę z postkomunizmu. Przez ostatnie 20 lat prześladowała nas bowiem upiorna para. "Komandos" ujeżdżający komucha i szepczący mu do ucha: ja byłem w PRL bohaterem, a ty łajdakiem, mnie w Marcu pałowano, a ty w Marcu wstąpiłeś do PZPR. Ale ja ci twoje grzechy odpuszczam, po to byśmy mogli razem gromić straszną polską prawicę. Ta ponura polityka historyczna, to pseudomoralizowanie, zniszczyło zarówno historię, jak i bieżącą polską politykę. Najbardziej jednak zniszczyło lewicę.
Przyzwyczajeni do tego politycznego sado-maso, wręcz od niego uzależnieni - Kwaśniewski, Borowski i paru innych - nie potrafili już uprawiać normalnej polityki. Definiować jakichkolwiek programów i treści lewicowych. Obojętnie - bardziej blairowskich czy bardziej radykalnych. Ci z kolei, którzy w jakimś momencie zrzucali ze swojego grzbietu Michnika, Geremka czy Lityńskiego, od razu popadali w nihilizm. Jak panowie z Ordynackiej czy Leszek Miller w okresie afery Rywina - stawali się cynikami, a ich stosunkiem do "komandosów" zaczynały rządzić agresja i resentyment.
Żadna lewica się z tej gry w Polsce nie mogła narodzić. Przeciwnie, wszelka lewicowa myśl, polityka, strategia albo obumierała, albo nabierała nieuchronnie cynicznego odcienia. Pozostawał najbardziej bezideowy postkomunizm: model węgierskich socjaldemokratów, antyprawicowość jako jedyne alibi dla tego obrazu jak z grotesek Goi - dawni opozycjoniści ujeżdżający dawnych komunistów i odprawiający nad nimi fałszywy rytuał odpuszczenia win.
W Polsce zniszczyło to "komandosów" - ich wizerunek, ich realne opozycyjne dokonania, ich polityczną moralność - bo ten powtarzający się i przedłużający rytuał pseudoodpuszczenia win stawał się w oczach wszystkich, od lewicy do prawicy, coraz bardziej nie do zniesienia. W konsekwencji "komandosi" poza siodłem na plecach postkomunistów utracili wszelkie miejsca własnego społecznego oparcia. Nie mieli już elektoratu, przegrywali wszystkie wyborcze testy.
Ale ten przedłużający się rytuał zniszczył przede wszystkim lewicę. Ani nie mogła ewoluować postkomunistyczna jej część, ani nie mogło narodzić się nic nowego. Bo na lewicy przedłużanie się tego sojuszu komandosów z emerytami PZPR-owskiego aparatu premiowało właśnie Kiszczaka, Kwaśniewskiego, Borowskiego, Oleksego, przez jakiś czas Millera.
Przebudzenie lewicy
Parę dni temu Wojciech Olejniczak, być może w jakimś stopniu ośmielony przez Sławomira Sierakowskiego, zrzucił z siebie upiornego jeźdźca. Pewnego wiosennego poranka otworzył oczy i ździebko przebudzony powiedział do siebie: a dlaczego ja miałbym potrzebować przebaczenia od Geremka, Lityńskiego czy Onyszkiewicza? Nie jestem Borowskim, Kwaśniewskim ani Millerem. Co robiłem w Marcu ’68? Nic. A w Grudniu ’81? Nic. Nie odpowiadam za kampanię antysemicką w czasach Gomułki, nie byłem członkiem Biura Politycznego PZPR, nie nadzorowałem SB w latach 80. Nie potrzebuję - jak Kiszczak czy Jaruzelski - namaszczenia na polskiego patriotę, mogę odrzucić politykę historyczną przykuwającą mnie do Peerelu i rozpocząć tworzenie w Polsce zwyczajnej lewicy - obyczajowej, społecznej, takiej jak w Europie.
W tej nowej lewicowej ideowości wiele mi się nie podoba. Podobnie jak niedawno Rafał Matyja w DZIENNIKU, również i ja mam nadzieję, że praktyka polityczna nieco złagodzi jej deklaratywny radykalizm, dostosuje ją do polskiego społecznego kontekstu, co wcale nie musi oznaczać kapitulacji wobec status quo. Jednak właśnie poznanie poglądów obyczajowych i społecznych Olejniczaka czy Sierakowskiego - którzy w przeciwieństwie do Borowskiego czy Kwaśniewskiego jakiekolwiek poglądy w ogóle mają i artykułują - pozwala mi zrozumieć, dlaczego ja sam, przy wszystkich zastrzeżeniach do polskiego społecznego status quo i do polskiej prawicowości, jestem raczej konserwatywnym liberałem niż socjaldemokratą.
Projekt ideowy "Krytyki Politycznej", do którego Sierakowski próbuje przekonać Olejniczaka i młodszą część SLD, to wyraz poglądów, które w Polsce istnieją i będą coraz silniejsze. Kto, jeśli nie lewica, powinien je reprezentować? Geremek, Onyszkiewicz, Czech, Lityński - wszystkie te wnuczęta Agory posłane przez Michnika w polityczny teren - nie są w stanie reprezentować lewicowych poglądów, wartości, wrażliwości, bo zbyt przyzwyczaili się do gry w odpuszczanie grzechów komuchom. Niech dalej siodłają sobie i ujeżdżają Borowskiego, który do końca życia będzie szczęśliwy, że Demokraci.pl odpuścili mu PZPR-owski oportunizm. Ale z lewicowością nie ma to nic wspólnego. Ani z żadną inną dającą się nazwać ideą polityczną.
Płacz salonu
Oczywiście, że ta próba może zostać zniszczona. Własne media Olejniczaka i Sierakowskiego albo nie istnieją, albo nie są masowe. Poparcie społeczne dla lewicy w Polsce jest dziś niewielkie, jak na razie masowy egalitarystyczny elektorat został przechwycony przez PiS. LiD miał wsparcie salonu: "Wyborczej" i akolitów. Oni osłaniali jednak LiD ze względu na Geremka, Lityńskiego, Onyszkiewicza, a nie z powodu sympatii dla jakichkolwiek lewicowych idei.
Nazajutrz po zerwaniu SLD z pedecją media i ludzie salonu rozpoczęli wściekły atak na Olejniczaka. W ubiegły poniedziałek słuchałem Tok FM, gdzie przez całe dwie godziny Janina Paradowska opłakiwała Geremka. Przez czas jakiś wspólnie z Markiem Borowskim.
Ale także różne pokolenia i nurty lewicowe zachowują się krótkowzrocznie i głupio, nie wspierając tej ryzykownej próby emancypacji lewicy lub choćby nie zachowując wobec niej neutralności. Czytając zrzędzenie Leszka Millera w DZIENNIKU, trochę się nim rozczarowałem. Wiem, że ma powody do rozgoryczenia wobec Olejniczaka. Ale Sierakowski i Olejniczak zadają dzisiaj bolesny, a może śmiertelny cios Borowskiemu i Michnikowi - którzy Millera politycznie zabili. Więc jeśli były premier przedkłada zdrową zemstę nad zemstę niezdrową, nie powinien tak zrzędzić na tę "rewolucję młodych". Podobny apel skierowałbym do Ryszarda Bugaja, Zuzanny Dąbrowskiej i innych sympatycznych lewicowych zrzędów. Dajcie młodym szansę. Ryzyko ich likwidacji przez salon i tak jest ogromne. A innej znaczącej lewicy długo w Polsce nie będzie.
Historyczne kłamstwo prawicy
Reakcje publicystów prawicowych - którzy z radością oczekują zagłady Olejniczaka i Sierakowskiego za ich lewicowe poglądy i pochodzenie - dowodzą z kolei, że miał rację Robert Krasowski, kiedy w swoich tekstach na temat polityki historycznej twierdził, że historyczne moralizowanie, udawanie stoczniowców z Sierpnia 1980 albo manifestantów z Maja 1982 jest w istocie cynicznym nadużywaniem historii do bieżącej walki politycznej, do delegalizowania aktualnych konkurentów do władzy i wpływów, do łatania dziur w naszej dzisiejszej politycznej teorii i praktyce.
Polityka historyczna prawicy stosowana wobec Sierakowskiego, a nawet Olejniczaka jest po prostu kłamstwem. Prawicowi publicyści szydzący dzisiaj z Olejniczaka i Sierakowskiego marzą tak naprawdę o tym, żeby żadnej lewicy w Polsce nie było nigdy. To zrozumiałe, jednak podpierają się dodatkowo swoim antykomunistycznym czy solidarnościowym pochodzeniem - a to już jest całkowicie bezprawne. Bo antykomunizm nie był prawicowością. Pierwsza "Solidarność" nie była prawicą. W latach 80. młodzi ludzie nie marzyli o Polsce bez lewicy. Marzyliśmy o wolnej Polsce, w której będzie i lewica, i prawica, i centrum, tyle że żadnym z tych nurtów nie będzie zarządzał Jaruzelski. A młodzi lewicowcy w Polsce będą się powoływać na Pużaka i Brzozowskiego, a nie na Kiszczaka i Rakowskiego. Nawet gdyby ten Pużak i Brzozowski byli dodatkowo nasycani współczesnymi treściami emancypacyjnymi, z całym nielubianym przez polską prawicę feminizmem, równouprawnieniem gejów itp., i tak będzie to formacja normalniejsza, bardziej godna nazwania nową polską lewicą niż LiD Kwaśniewskiego i Geremka.
O takiej właśnie formacji marzy Sierakowski. Być może w tym kierunku, choćby o milimetr przesuną się Olejniczak i młodsze SLD. Dalsze czekanie, do którego namawia Sierakowskiego Ryszard Bugaj, może być jedynie czekaniem na śmierć. Przypomnijmy, że sam Bugaj nie chciał czekać tak długo, bo swoje koalicyjne gry z SLD rozpoczął już na początku lat 90. Tylko że je przegrał z kretesem. Uczyniło go to tak bardzo ostrożnym, tyle że całkowicie jałowym politycznie. Jest dzisiaj ostatnim, zżeranym powoli przez wiatr i kwaśne deszcze monumentem postsolidarnościowej lewicy, która niestety nie powstała i nie powstanie już nigdy.
Olejniczak i Sierakowski, przesuwając o kolejny kroczek pokoleniową i ideową wymianę na lewicy, wychodzą dziś z postkomunizmu skuteczniej niż cała Liga Republikańska z jej czuwaniami pod willą generała Jaruzelskiego. I bardziej szczerze niż Michnik, który postkomunizm podtrzymywał, bo tylko w postkomunizmie mógł odgrywać rolę fałszywego księdza, bez końca rozgrzeszającego tych strasznych komuchów, by w zamian za to oni palili mu kadzidło.