Przecież jeszcze na długo przed zwycięstwami roku 2005 PiS starało się absorbować eurosceptyczny elektorat. Jeden z ówczesnych liderów tej partii Marek Jurek publicznie nawet oświadczył, że w referendum będzie głosował przeciwko wejściu Polski do Unii, dając tym samym - za przyzwoleniem Jarosława Kaczyńskiego - wyraźny sygnał, że PiS jest otwarte także na wyborców wątpiących w zalety akcesji.
O ile więc nie może być zaskoczeniem istnienie tej grupy w ramach PiS, o tyle zaskakiwać może jej wielkość. Zwracam uwagę, że przeciwko ustalonemu na Helu kompromisowi prezydenta z premierem zagłosowało blisko 40 proc. klubu parlamentarnego - aż 68 osób.
W perspektywie kalendarza wyborczego należy przypuszczać, że ten rozdźwięk nie pozostanie bez śladu i może przerodzić się w poważny problem dla Jarosława Kaczyńskiego. Już w przyszłym roku czekają nas bowiem wybory do Parlamentu Europejskiego. Poważną siłą w tych wyborach mogą być ci politycy, którzy poddają w wątpliwość korzyści z udziału Polski w Unii. Co więcej, o ile frekwencja podczas europejskich wyborów była niższa od normalnej, o tyle ów euro-niechętny elektorat - według moich szacunków ok. 15 - 20 proc. biorących udział w wyborach - jest w nich wyjątkowo zdyscyplinowany. Krótko mówiąc, jest o co walczyć.
PiS z pewnością będzie więc mocno zabiegało o to, by tacy wyborcy pozostali przy nim. Przypuszczam, że dopiero po wyborach do europarlamentu Jarosław Kaczyński zdecyduje się na rzeczywiste wdrożenie w życie tego, o czym od miesięcy mówi: ofensywy ku centrum; pozyskania wyborców młodszych, lepiej wykształconych, ze środowisk wielkomiejskich. I mam wątpliwości, czy mu się ta ofensywa powiedzie. Im dłużej bowiem PiS będzie stosowało taktyczną grę obliczoną na uwiedzenie sierot po LPR, tym mocniej wejdzie w rolę i utrwali się na scenie politycznej jako nowy LPR, przed czym już dziś niektórzy posłowie PiS ostrzegają.
Po wtorkowym głosowaniu nad traktatem najbardziej rozgoryczeni muszą być właśnie ci, którzy uznają go za zdradę narodowego interesu. Muszą być szczególnie zawiedzeni postawą Jarosława Kaczyńskiego, który pierwotnie bronił się przed poparciem ustawy ratyfikującej, by wreszcie - z niejasnych dla nich przyczyn - dokonać kolejnej politycznej wolty. I tu pojawia się pytanie, jak wiele różnych stanowisk w różnych sprawach PiS jest w stanie w sobie pomieścić. Rację mają ci politycy PiS, którzy wskazują, że w dużych konserwatywnych partiach w Europie jest miejsce dla ludzi o bardzo różnych poglądach na integrację europejską, i nie przeszkadza to tworzyć jednej silnej formacji. Rozmaitość poglądów w ugrupowaniach o szerokim poparciu społecznym jest zjawiskiem naturalnym. Kierownictwo PiS wydaje się jednak w dłuższej perspektywie tego nie akceptować. Nie jest to partia, która wewnętrznie tolerowałaby faktycznie istniejące, a tym bardziej formalnie powołane do życia frakcje. Wciąż jest to raczej prywatne ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego, dość wodzowsko przez niego kierowane.
Trzeba też jednak wyraźnie powiedzieć, że wyklarowanie się grupy, która nie poparła Jarosława Kaczyńskiego we wtorkowym głosowaniu, nie jest jeszcze wystarczającym powodem, żeby mówić o rozłamie w PiS. Znaleźli się w niej bardzo różni posłowie głosujący przeciw z różnych przyczyn. Wśród nich jest kilkoro, dla których od Jarosława Kaczyńskiego ważniejszy jest o. Tadeusz Rydzyk, ale dla większości ważniejszy jest Jarosław Kaczyński. Na pewno w jakiejś części tej 68-osobowej grupy zostało nadwerężone zaufanie do obu braci Kaczyńskich, ale jest wciąż za wcześnie, by miało to zaowocować decyzją o opuszczeniu klubu i budowie własnej politycznej siły.
Takich zakrętów jak sprawa ratyfikacji będzie jednak więcej - w kwestiach europejskich bądź etycznych czy obyczajowych. A z każdym z nich zarysowane we wtorek pęknięcie będzie się pogłębiać.