Trzy lata temu, w 25-lecie powstania "Solidarności", jubileuszowy koncert w Warszawie zdominowali młodzi działacze białoruscy. Biało-czerwono-białe flagi Białorusi gęściej powiewały nad tłumem niż polskie barwy. Była to wręcz eskalacja naszego poparcia dla jej wolnościowych dążeń.
Rok później podczas wyborów prezydenckich podzielona i skłócona opozycja nie potrafiła wystawić wspólnego kandydata. Pokazała, jak bardzo rozmija się z oczekiwaniami mieszkańców swojego kraju, którym narodowa retoryka jest obca.
Nadzieje na odrodzenie państwa wzorującego się na efemerycznej republice z 1918 roku podzielała tylko nieliczna część społeczeństwa. Dlatego popiera ono Łukaszenkę, dyrektora kołchozu, pasującego idealnie do powszechnej na Białorusi sowieckiej mentalności. Nieistotne, że od lat rządzi w dyktatorski sposób. Ważne, iż koi lęki, daje poczucie bezpieczeństwa, a Białorusini nauczeni doświadczeniem Rosji i Ukrainy boją się przede wszystkim zmian.
Jeszcze kilka lat temu opozycja planowała obalenie Łukaszenki w masowych protestach. Dziś wie, że to niemożliwe. Nie może liczyć na poparcie ulicy. Jedynym wyjściem są rokowania. Jej oferta byłyby oznaką słabości, początkiem końca, gdyby nie to, że dziś również Łukaszenka został przyparty do ściany.
Jego problemem jest Rosja. Moskwa pokazuje Białorusi prawdziwie janusowe oblicze. Z jednej strony popiera ją na arenie międzynarodowej, finansuje poprzez zaniżone ceny gazu i dotacje. Z drugiej usiłuje wykupić lub przejąć za długi najważniejsze gałęzie białoruskiej gospodarki: energetykę i banki. Jeśli te plany powiodą się, Łukaszenka utraci kontrolę nad krajem. Paradoks całej sytuacji polega na tym, że to dyktator gwarantuje dziś polityczną i gospodarczą suwerenność państwa. Gdy Moskwa podwyższy ceny surowców i wprowadzi bariery celne, gospodarka Białorusi pogrąży się w kryzysie, Łukaszenka pewnie straci władzę, a Białorusini? Białorusini gorzko zapłaczą za dyktatorem.
Taki rozwój wypadków jest nie do przyjęcia dla Europy i dla Polski. Najlepsza droga to stopniowe dochodzenie do demokracji. Ewolucyjne, nie rewolucyjne. Musimy w tym pomóc. Zachód może zaoferować Białorusi wsparcie, inwestycje, kredyty, subwencje, byle tylko osłonić ją przed wykupieniem przez Rosjan. Oczywiście pod warunkiem, że Łukaszenka zdecyduje się na porozumienie z opozycją i podzieli się z nią władzą.
Wygląda na to, że wszystkie strony dojrzały do kompromisu. Wielkimi krokami nadchodzi przełom. Bądźmy jego akuszerami. Nie zaprzepaśćmy okazji. Nie pozwólmy, by u naszej wschodniej granicy powstała polityczna i ekonomiczna czarna dziura. Białoruś może być inna. Może dołączyć do Europy. Teraz trzeba przekonać Łukaszenkę, by - we własnym interesie - nie brnął w zgubny związek z Rosją. Wiemy, że dyktator się waha. Ale opozycja już okazała rozsądek. Jeśli Łukaszenka wyciągnie teraz rękę, Białoruś stanie się z czasem innym państwem.
Czy to możliwe? Możliwe, bo kiedy obie strony są na przegranej pozycji, łatwiej o porozumienie.
Przywódcy białoruskiej opozycji apelują dziś na łamach DZIENNIKA o negocjacje z władzą, oferują jej grubą kreskę i pośrednictwo Lecha Wałęsy. Nigdy wcześniej nie zdobyli się na taki krok. Jeśli oferta zostanie przyjęta, dojdzie do przełomu. Polska i Europa muszą w tym pomóc. Czas na działanie, które może wreszcie zmienić Białoruś - pisze zastępca redaktora naczelnego DZIENNIKA, Andrzej Talaga.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama