Bez ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego PO nie miałaby szans na utrzymanie swego rekordowego poparcia, ani nie miałaby takiego komfortu sprawowania władzy jak dziś.

Reklama

Stosunek w sondażach między PO a PiS to zazwyczaj 55 do 25. Nie dzieje się tak dlatego, że PO jest tak dobrą partią. To PiS swoimi błędami (fakt, że czasem rozdmuchanymi) napędził wyborców w tę stronę. Robi to zresztą nadal - tak jak teraz w trakcie awantury o ratyfikację traktatu lizbońskiego. Polaryzacja elektoratu, która zdecydowała o wyniku ostatnich wyborów, nadal istnieje. To służy Platformie, bo stosunek do braci Kaczyńskich jest głównym czynnikiem stanowiącym o wierności wyborców.

Trudno dziś znaleźć inne spoiwo łączące bardzo różnorodny elektorat Platformy niż niechęć do obu braci. Nie jest nim przecież jakiś plan reform Polski, jej naprawy. Owszem, liderzy PO mówią o modernizacji kraju, ale takie postulaty głoszą wszyscy. Poza tym platformerska wizja modernizacyjna nie jest precyzyjna.

Tak samo wizja polityczna oparta o takie hasła jak powszechne zaufanie - czy też obietnicę spokojnej polityki - to tylko deklaracja postępowania innego niż czynił to Jarosław Kaczyński i jego partia. Jest wytłumaczeniem postawy Tuska jego pragnienie zwycięstwa w wyborach prezydenckich. Chęć utrzymania tak wielkiego poparcia z jednej strony wymusza pewną nijakość. Z drugiej - straszenie PiS nie zmusza wyborców Platformy do zadawania sobie pytań o własną tożsamość. Kaczyńskich można nie lubić i z pozycji prawicowych, i lewicowych.

Reklama

Gdyby ich nie było, komu innemu zaczęto by zadawać kłopotliwe pytania. Kto inny byłby adresatem społecznych pretensji. Wprawdzie pracownicy służby zdrowia coś tam wygrażają rządowi, ale z powodu awantury o traktat ich problemy zupełnie się nie przebiły. To szczegół, ale bardzo charakterystyczny: niemal cały czas prawie każdej debaty telewizyjnej czy radiowej z udziałem polityków zajmuje dyskusja na temat działań PiS lub prezydenta. W ogóle nie ma mowy o pracach rządu. Tłumaczą się przedstawiciele opozycji - nie ministrowie. A przecież chyba nikt nie będzie twierdził, że każdy członek obecnego rządu jest wybitnym specjalistą, jest nieomylny i nie popełnia żadnych błędów.

Gdyby nie było Kaczyńskich i strachu przed ich "recydywą", zaczęłyby się też pytania natury ideologicznej. Niejaki Brendan Fay (homoseksualista, którego podobizna zilustrowała orędzie prezydenta) nie przyjeżdżałby do Polski tylko jako ofiara kaczyzmu. Jego przyjazd stałby się manifestacją zwolenników zmiany naszego ustawodawstwa rodzinnego. Dla Platformy byłby to kłopot, bo jest w niej i wpływowe skrzydło konserwatywne, i sporo polityków, którzy do tych spraw mają stosunek na razie obojętny.

Ta druga grup, w przypadku jakiejś głośniej międzynarodowej kampanii może zmienić swoje poglądy, tak by ktoś gdzieś w Brukseli nie zarzucił im "antyeuropejskości". Dziś Ciemnogrodem są bracia Kaczyńscy. Bez nich ktoś mógłby zauważyć np. to, że Stefan Niesiołowski jest nie tylko autorem krzykliwych tyrad przeciw PiS; że jest także byłym politykiem ZChN, jeszcze kilka lat temu przedstawianym jako uosobienie najgorszego oszołomstwa. To, że w jego przypadku zmieniła się optyka, to tylko niezamierzona zasługa PiS.

Tak więc nie napalm a ogrodnicze nożyce muszą być metodą postępowania PO wobec PiS. Tusk niczym troskliwy ogrodnik powinien przystrzygać partię Kaczyńskich. Tak, by nie wyrosła zanadto, ale też by nie skarlała zbytnio. Bo dziś PiS pełni funkcję parawanu (czy też żywopłotu) zakrywającego wady Platformy.