Bo cała afera niewątpliwie jest wynikiem niejawnych gier i sekretnych rozgrywek wewnątrzpartyjnych, a nawet więcej: rozgrywek w ramach szerszej formacji, którą nazwać można propisowskim, ale też i radiomaryjnym ruchem społecznym.

Reklama

Już dawno temu zwracałem uwagę, że znaczącą część elektoratu PiS można określić socjologicznym mianem ruchu społecznego, bo to ludzie aktywnie kontaktujący się ze sobą i powiązani różnymi polityczno-kościelnymi więzami. Jednym więc z możliwych wyjaśnień, dlaczego taka awantura wybuchła wokół traktatu, jest hipoteza zagrożenia ze strony twórcy tego ruchu, o. Rydzyka, planującego - rzekomo czy naprawdę - utworzenie nowego ugrupowania politycznego o silnie radykalnym, zapewne narodowo-katolickim obliczu.

Trzeba było - tak powiadają zwolennicy tej tezy - bardzo radykalnie wystąpić z wyraźnie niechętnymi traktatowi opiniami, aby przynajmniej zapewnić radykalną część elektoratu i szeregów zwolenników o dystansie PiS i jego przywódców do traktatowych ustaleń, które tak denerwują katolickich radykałów. Stąd też idea ustawy sejmowej, która miałaby być tamą przed wycofaniem się Polski z tzw. protokołu londyńskiego ograniczającego u nas także działanie Karty praw podstawowych.

Przy okazji - dodają inni - PiS, które dreptało w kółko, powtarzając kolejne obelgi, a to na Tuska, a to na rząd, a to na koalicję sejmową, z czego nic nie wynikało, naraz zaistniało w świecie medialno-społecznym. I to jak! Zaiskrzyło, jak za dawnych czasów, aż na całą Europę! Politycy PiS znowu zelektryzowali dziennikarzy, a może i jakąś część widowni, choć chyba raczej tę profesjonalną. PiS pokazało się znowu jako partia walcząca i tupiąca narodową nogą.

Reklama

Powyższe wyjaśnienia może i są prawdziwe, ale brzmią jakoś blado, jeśli wziąć pod uwagę konsekwencje całej awantury. Jarosław Kaczyński wydaje się graczem dość cynicznym, a więc i takim, któremu trudno odmówić racjonalności w politycznym działaniu. Obecnie wszystko wskazuje na to, że ratyfikacja będzie miała miejsce raczej według scenariusza PO, a jeśli Sejm uchwali jakiś kolejny knot prawny, to i tak zapewne bez większych problemów można go będzie unieważnić. Tym bardziej wydaje się to prawdopodobne, że awantura - jak sądzę - przyniosła znaczne osłabienie PiS. I to pod kilkoma względami.

Po pierwsze ujawniło się bardzo wyraźnie zróżnicowanie wewnątrzpartyjne, w dodatku po raz pierwszy chyba tak głośno i wyraźnie wypowiedzieli się ważni działacze partyjni przeciw kierownictwu. Po drugie na politycznej scenie ta awantura znacząco osłabiła polityczną pozycję PiS.

Po trzecie to samo można powiedzieć o opinii publicznej - i to zarówno w Polsce, jak i w Europie. Afera ratyfikacyjna może mieć tylko jeden skutek: całkowite zdystansowanie się europejskich polityków wobec PiS i jego liderów. Chyba że znajdą sympatię jakichś radykałów. Ale przecież obecnie w Europie chwilowa koniunktura na radykalne hasła i ugrupowania najwyraźniej się skończyła. Europa dla PiS i braci Kaczyńskich wydaje się coraz bardziej zamknięta. Po czwarte ewentualność konkurencyjnej partii nie wydaje się zażegnana - więc po co to wszystko?

Być może odpowiedź na to pytanie leży nie gdzie indziej, tylko w psychologii przywódcy PiS.