Błyskotliwy erudyta z rozległymi zagranicznymi kontaktami, już wtedy, w dobie peerelowskiej przaśności, prawdziwy Europejczyk, a więc wzór dla nas – przyszłych badaczy dziejów. A równocześnie człowiek, który w odróżnieniu od wielu naukowców porzucił atmosferę wygodnego dystansu do świata. Jego decyzja, żeby w 1980 r. zabrać swoim volvo Tadeusza Mazowieckiego i jechać do stoczni, aby wesprzeć zbuntowanych przeciw władzy robotników, nie była decyzją jak z filmu "Przypadek” Kieślowskiego. Była decyzją człowieka, który sam tworzy historię.

Reklama

Więc był dla mnie jednym z symboli "Solidarności”, a siłę tej nazwy czują najlepiej ci, którzy wchodzili na początku lat 80. w dorosłość. Tej solidarnościowej atmosfery szukałem wczoraj na Jego pogrzebie. W paru momentach znalazłem. Na przykład gdy słuchałem Lecha Wałęsy. Nie jestem entuzjastą jego polityki po 1989 r. Ale tym razem jego słowa, zachowanie wydały mi się autentyczne.

To był Wałęsa posiwiały, zmęczony, a równocześnie na chwilę dawny. Trochę najeżony wobec inteligentów, a przecież mówiący o swoim najważniejszym doradcy z prawdziwym oddaniem. Z lekkim zakłopotaniem, którego nie da się udawać. Na moment powrócił duch tamtego tandemu: Wałęsa - Geremek. Tandemu robotnika i intelektualisty. Tandemu, który z poślizgami i błędami, ale skutecznie rzucał wyzwanie komunistycznej władzy. Który doprowadził nas do niepodległości, demokracji.

Wiele epizodów tego pogrzebu, twarzy, wystąpień przypominało o profesorze Geremku z lat ostatnich, kiedy jak każdy polityk raczej już dzielił niż łączył społeczeństwo. Chociaż...Czy to nie Profesor dla popchnięcia wielkiego dzieła modernizacji Polski potrafił się przeprosić z politykami z drugiego końca politycznej sceny - z prawicy, z ZChN? Duch Solidarności jednak wracał. Również z Jego udziałem.

Bronisław Geremek spoczął obok swego przyjaciela Jacka Kuronia, ale i obok pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, który stał się sztandarem antykomunistycznej prawicy. Niechętne sobie tradycje - Unii Wolności i wyrazistego antykomunizmu - zostały symbolicznie połączone przez sąsiadujące mogiły. Czy da się jeszcze te tradycje choć trochę skleić, pogodzić? Słuchając Adama Michnika, który w mowie pogrzebowej rozwinął cały repertuar politycznych pretensji - do IPN czy do PiS i PO, które uchwaliły ostatnią ustawę lustracyjną - można było w to wątpić. A jednak cuda się zdarzają. To nam pokazał czas "Solidarności", bo on był jednym wielkim cudem.