Rozumiem zagubienie starszego pana, ale jeśli wczytałby się on w ostatnie doniesienia prasowe, zdumiałby się jeszcze bardziej. Poprzedzić je muszę pewnym wstępem. Otóż gdy na ideologicznym froncie tradycja walczy z postępem, łatwo przewidzieć zarówno przebieg batalii, jak i jej wynik. Kiedy jednak z postępem walczy postęp, sprawa się komplikuje.

Reklama

Areną takiej walki stała się ostatnio, a jakże by inaczej, Holandia. Oto narodowy obyczaj popalania marihuany stanął tam w konflikcie z ogólnoeuropejskim trendem zakazywania palenia czegokolwiek poza kukłami Giertycha (zapomniany sport grupek młodzieży w początkach XXI wieku). Coffeeshopy, z których dumna jest Holandia, stanęły przed groźbą bankructwa. Jak donoszą bowiem media, najfajniej jest wymieszać marihuanę z tytoniem i dopiero takiego skręta wypalić, a tego czynić nie można. Bo nielegalny jest tytoń, rzecz jasna.

Mocno kontrowersyjna nikotynowa prohibicja prędzej czy później zawita i do nas, co mnie - mimo setek wątpliwości - cieszy. Owszem, z jednej strony cierpi na tym moje umiłowanie wolności (wolny kraj, niech se palą), ale z drugiej strony cierpią moje płuca. Przeciwnicy palenia podnoszą argumenty ekonomiczne (leczenie raka kosztuje fortunę i nie równoważą jej wpływy z tytoniowej akcyzy), lecz spór toczy się o coś innego, o - jakkolwiek patetycznie by to brzmiało - granice swobód obywatelskich.

Czy mamy prawo szkodzić swojemu zdrowiu, jeśli taki nasz kaprys, czy też państwo może nam tego zabronić? Uprzedzam, że jeśli odpowiemy tak, to z miejsca pojawi się pytanie o legalizację narkotyków, a na to godzą się bez zastanowienia już tylko najskrajniejsi liberałowie.

Pojawiają się więc wolnorynkowe argumenty za utrzymaniem status quo. "Przedsiębiorca, który decyduje się na prowadzenie kawiarni, ma prawo wprowadzić w niej dowolne reguły. Jeśli ma taki kaprys, może zakazać wstępu rudym, osobom poniżej 160 cm wzrostu albo cały lokal może urządzić jako jedną wielką palarnię" - przekonywał z zapałem na łamach "Rzeczpospolitej" Łukasz Warzecha. Czyżby? A jak zareagowałby pan na właściciela knajpy zakazującego wstępu psom i Murzynom? Albo Żydom? Więc jak, "dowolne reguły” czy jednak nie zawsze?

Mnożę wątpliwości, bo je mam. Palacze wspierani przez koncerny tytoniowe nie mają ich za grosz, ale taka postawa nie sprzyja żadnym kompromisom. Na własne życzenie zostaną więc pewnie przez równie fanatycznych postępowców potraktowani jak homoseksualiści 100 lat temu. Zgodnie z zasadą: róbcie sobie to w domu, ale broń Boże na ulicy.