Ale co tam. Ważne, że zostało potwierdzone nasze nadrzędne miejsce w Europie. Cudem tylko Agnieszka Holland nie zdążyła powiedzieć, że przez ten szczyt wstyd jej posługiwać się polskim paszportem na lotniskach świata. Tymczasem, bądźmy szczerzy, Francuzowi, Włochowi i Niemcowi było dokładnie obojętne, czy do Brukseli leci Tusk, Kaczyński, oni obaj czy żaden z nich. Owszem, zabawne jest, że pokłócili się o samolot, ale kilka dni wcześniej o to samo pożarli się prezydent i premier Ukrainy. Ktoś z państwa rozmawiał o tym z kolegami z pracy?

Reklama

Na ten sam szczyt w czwórkę przyjechała delegacja rumuńska (prezydent z premierem nie mogli się dogadać), a brukselscy dyplomaci dobrze jeszcze pamiętają, jak przez pół roku na żadnym ze szczytów nie pojawiali się Francuzi, bo przeżywali właśnie burzliwą kohabitację. Potem się dogadali, ale też było nieźle. I co, wizerunek Francji ucierpiał? Albo Włoch, kiedy swego czasu w sprawie szczytu inne zdanie miał premier, inne jego minister spraw zagranicznych, a jeszcze inne przewodniczący parlamentu (ot, uroki koalicji)?

A wizerunek Niemiec ucierpiał, po tym jak kanclerz Schroeder najpierw podpisał zgodę na budowę rurociągu bałtyckiego, a potem się u Rosjan zatrudnił? Wolne żarty. O wizerunek to może się troszczyć serialowa gwiazdeczka, bo już niezły aktor nie musi. Znany jest przykład pewnego dżentelmena cieszącego się zasłużoną opinią opoja, narkomana i Bóg wie kogo, który jednakowoż występuje wszędzie, bo po prostu jest dobry. Tak samo i w Europie. Powiedzmy sobie wyraźnie - wizerunek Francji czy Niemiec nie zależy od ich przywódców, tylko od siły tych państw. Wizerunek USA jest, przynajmniej w niektórych kręgach, zszargany na świecie na amen, a jakoś nikt przytomny nie ogłasza końca Ameryki. Dlatego tym bardziej bawią te wszystkie egzaltowane okrzyki, że stała się rzecz straszna i ze wstydu musimy przez rok nie pokazywać się na świecie, a już na pewno konstytucję zmienić.

Otóż czy na pewno? Nie jestem szczególnym admiratorem polskiej ustawy zasadniczej, ale przecież jest oczywiste, że spór prezydenta z premierem jest tylko przedłużeniem dwóch wizji Polski, jest przedłużeniem sporów partyjnych. Jest po prostu tryumfem demokracji. Obciachowym? Może troszkę, ale jak ktoś chciał mieć salon, to trzeba było sobie absolutyzm oświecony fundować, a nie rządy ludu.