Tymczasem propozycje zespołu Jarosława Gowina utrudniają posiadanie dziecka, stwarzają nowe restrykcje tam, gdzie ich dotąd nie było i de facto dyskryminują jakąś część społeczeństwa. Dyskryminujące i nielogiczne jest chociażby założenie, że dopuszczalne - a zatem również refundowane - byłoby sztuczne zapłodnienie dla małżeństw, ale nie dla wolnych związków czy osób samotnych.
Od posła Gowina usłyszałem, że chodzi miedzy innymi o to, żeby lesbijka nie mogła tą drogą zajść w ciążę. Ale zwracam uwagę, że już dziś każda kobieta, również lesbijka, o ile jest zdrowa, może zajść w ciążę, korzystając chociażby z usług banku spermy. Jeżeli jednak jest chora i zakażemy jej dostępu do in vitro, odbierzemy tym samym szansę na potomstwo. To jest zwyczajna dyskryminacja ludzi chorych.
Argumenty, które się w tej sprawie pojawiają, są zupełnie anachroniczne i nie mają uzasadnienia społecznego. Pary, które z jakichś przyczyn nie chcą zawierać małżeństwa, są już zjawiskiem powszechnym, więc nie rozumiem powodów, dla których odmawia się im pomocy jeśli okaże się, że nie mogą w sposób naturalny zajść w ciążę.
Rozwiązanie, które dopuszcza in vitro wyłącznie dla małżeństw, jest niedopuszczalnym ingerowaniem w styl życia ludzi.
Przede wszystkim jednak uważam, że ani poseł Gowin, ani nikt inny z polityków nie jest władny decydować o procesie in vitro - o tym, jak powstają zarodki, ile ich powstaje i jak są przechowywane. To jest sfera, która powinna być wyłączną domeną medycyny.
Najważniejsze, żeby ta procedura była bezpieczna, skuteczna i przynosiła ludziom szczęście. Dlatego politycy mogą co najwyżej decydować o tym, jak ułatwić równy dostęp do osiągnięć medycyny wszystkim Polakom. Tymczasem propozycja dotycząca in vitro zamiast ułatwiać - utrudnia ten dostęp i komplikuje cały proces. Z tych powodów trudno się spodziewać, żeby Lewica poparła podobny projekt.