Za mało jak na możliwości i oczekiwania wobec Donalda Tuska. Konstatacja "różnicy poglądów na kwestię standardów" między premierem a przywódcami PSL oznacza zgodę na pawlakowy sposób uprawiania polityki. A nawet zwiększa poczucie bezpieczeństwa dziesiątków mniejszych i większych Pawlaków piastujących z ramienia koalicji urzędy publiczne.

Reklama

Bać się trzeba - owszem - będąc członkiem Platformy. Absolutna władza Tuska nad ludźmi w PO sprawia, że istotnie muszą oni mieć poczucie, iż nie znają dnia ani godziny. Karząca ręka spaść może na nich z surowością Drakona tak za naruszenie zasad (jak wczoraj na Tomasza Misiaka), jak właściwie za nic (jak niedawno na Zbigniewa Ćwiąkalskiego). Albo może nie spaść w ogóle mimo łamania wszelkich standardów (jak na Janusza Palikota).

Odkąd jednak premier przyjął do wiadomości, że w PSL "nie jest podzielane jego wyobrażenie" co do standardów, i pesymistycznie ogłosił, iż "takie jest życie" - członkostwo PSL staje się swego rodzaju immunitetem na nieprawość. Mówiąc wprost: jeśli jesteś dziś nominatem PSL-u na jakiś urząd, masz szansę zasilić rodzinę i znajomych z funduszów publicznych, o ile oczywiście nie przyłapie cię prokurator na czynach kryminalnych. Taka jest niestety konsekwencja logiki Tuska. I dlatego nie sposób jej zaakceptować.

>>> Zaremba: Tusk nie próbował przyprzeć Pawlaka do muru

Jak najdalszy jestem tym krytykom premiera, którzy z antypolitycznym pięknoduchostwem albo złośliwą satysfakcją chcieliby wpuścić Tuska w logikę likwidacji koalicji ze względu na odsłonięcie ciemnej strony Pawlaka. Tym bardziej że wiedza o tej drugiej mrocznej stronie PSL-u jest w Polsce tajemnicą poliszynela, tak jak niegdyś wiedza o koterii owiniętej wokół prezydentury Kwaśniewskiego. Po ludowemu rzec by można: "Widziały gały, co brały".

Reklama

Nie oczekiwałem więc, aby premier miał obowiązek reagować na dziennikarski materiał natychmiast i bez namysłu. Tym bardziej zaś nie uważam, aby dociekliwy tekst dwójki dziennikarzy musiał od razu być wystarczającym powodem wyrzucenia Pawlaka, co przy wojowniczych nastrojach PSL-owskich działaczy niemal nieuchronnie oznaczałoby upadek gabinetu. Przypadek ów bowiem należy do klasycznych dylematów polityki opisanych niegdyś przez Maksa Webera kategorią etyki politycznej odpowiedzialności.

Gdyby Tusk podjął w dzisiejszej sytuacji kroki w konsekwencji prowadzące do upadku rządu, uznałbym to za drastyczne nadużycie owej odpowiedzialności. I z tego powodu za etyczne nadużycie uważam liczne publikacje z ostatnich dni piętnujące dwulicowość albo hipokryzję premiera. To, co na pierwszy rzut niewyrobionego oka sprawiać może wrażenie hipokryzji, przy dokładniejszym wejrzeniu okazuje się odpowiedzialnością.

Reklama

Ale między szaleńczą logiką: "Fiat iustitia, pereat mundus", a kapitulanckim stwierdzeniem Tuska: "Moje możliwości perswazji nie są zbyt duże" - jest szeroka przestrzeń roztropnej i etycznej polityki. Dlaczego premier nie powołuje bezstronnej i niepartyjnej komisji dla zbadania zarzutów wobec Pawlaka? Czemu brak nawet oczywistego w takich razach wniosku o kontrolę NIK co do sposobu wydatkowania dotacji publicznych? Gdzie jest wicepremier Schetyna ze swoimi rutynowymi uprawnieniami nadzorczymi wobec straży pożarnych? Dlaczego nie ma zwyczajnego zalecenia premierowskiego, aby członkowie rządu przestali niezwłocznie pełnić funkcje prezesów w stowarzyszeniach zasilanych ze środków publicznych? To jest - nawiasem mówiąc - jeden z elementarnych standardów europejskich kodeksów ministerialnych dobrych praktyk.

Nie sposób zrozumieć, czemu Tusk nie chce nawet powrócić do niegdysiejszego postulatu programowego PO, aby również polski premier narzucił swoim ministrom taki kodeks dobrych praktyk. Gabinet polityczny mógłby przypomnieć szefowi rządu, że ma on do dyspozycji kompletny projekt takiego aktu, przygotowany w PO ledwie cztery lata temu. Można mnożyć pomysły na to, co premier mógłby zrobić, nie ryzykując upadkiem gabinetu. Niestety przy całej elegancji przedłożonej we wtorek argumentacji Tuska, w swojej istocie nie różni się ona od niegdysiejszej postawy premiera Kaczyńskiego wobec Leppera i Samoobrony: "Sami widzicie, jacy oni są! I cóż ja mogę zrobić?". Tyle że ta postawa jest jawnie i rażąco sprzeczna z ideą roztropnej i etycznej polityki.