Teoretycznie w Polsce również może zapaść wyrok w cztery dni. Zależy to oczywiście od stopnia skomplikowania sprawy, organizacji procesu oraz liczby świadków gotowych do przesłuchania.Sprawa Josefa Fritzla jest bardzo specyficzna, ponieważ poza najbliższą rodziną nie było innych świadków. Nie trzeba więc było przesłuchiwać osób z zewnątrz. Najbliższa rodzina zresztą - a w szczególności żona - odmówiła składania zeznań. Córka zaś ograniczyła się do nagrania swoich zeznań na kasety video, które odsłuchał sąd, i po tym już nic nie dodawała.
Niestety, jeśli natomiast chodzi o praktykę sądową w Polsce, to taka sprawa wyglądałaby pewnie inaczej. Proces w Polsce zazwyczaj nie jest tak skoncentrowany jak w Austrii. Odstępy czasowe między rozprawami są duże - czasami nawet zbyt duże. Wprawdzie są formalne ograniczenia, np. jeśli chodzi o przerwę w rozprawie, która nie powinna trwać dłużej niż 21 dni. Jednakjestem przekonany, że w polskich warunkach nawet taki proces trwałby znacznie dłużej i wcześniej niż w dwa, trzy miesiące by się nie skończył.
Miejmy jednak na uwadze, że akurat ten proces był nietypowy. W każdym razie chylimy czoła przed sprawnością austriackiego wymiaru sprawiedliwości. Jestem zwolennikiem tego, by u nas także wyznaczano po kilka terminów sądowych i by podobne procesy kończono w ciągu miesiąca. Wszystko bowiem jest kwestią dobrej organizacji.

Reklama