Decyzja Jarosława Kaczyńskiego o wystawieniu w nadchodzących wyborach do Parlamentu Europejskiego polityków PiS o najbardziej znanych nazwiskach i najlepiej rozpoznawanych twarzach nie jest niczym dziwnym. Dotychczas prezes PiS prowadził grę wobec własnych ludzi. Nie od razu deklarował, że otworzy listy wyborcze dla wszystkich. Najpierw zupełnie wykluczał start obecnych posłów w wyborach, by potem już zmieniać kolejność miejsc na listach dla potencjalnych kandydatów na europosłów, skutecznie hamując w szeregach kubu parlamentarnego chęć ucieczki do Parlamentu Europejskiego. Robił to wszystko, realizując jedynie zamierzenia taktyczne, a nie własne przekonania. Tymczasem oczywistym wydaje się to, że by wygrać wybory do Parlamentu Europejskiego, trzeba mieć dobre i znane nazwiska. A najbardziej znanymi postaciami polityki są przecież ci, którzy regularnie pojawiają się w telewizji. Ci, których w mediach nie ma, choć w pracy parlamentarnej są pracowici jak pszczółki i kompetentni, mają najmniejsze szanse.

Reklama

Czy takimi znanymi postaciami są Kurski, Mularczyk, Ziobro czy Kowal? Nie wiem. Z pewnością politycy tak znani jak Zbigniew Ziobro mają spore szanse na bardzo dobry rezultat, ale głównie w rodzimym okręgu wyborczym. Z przypadku Ziobry jest to Kraków. Czy jednak Jacek Kurski mógłby osiągnąć jakiś szczególnie dobry wynik, tego nie jestem pewna.

Ci, którzy ostatecznie trafią na wysokie miejsca list wyborczych, mają różne motywacje do tego, by zdobyć upragniony mandat. Często kierują się czystą kalkulacją, która każe im uciekać do europarlamentu tylko dlatego, bo tam mają zagwarantowaną przyszłość. Tymczasem w Polsce nie jest już ona taka pewna. Być może jest to również pewien znak dla prezesa Kaczyńskiego, że politycy PiS tak naprawdę nie wierzą w rychłe odzyskanie władzy przez jego ugrupowanie. Chude i postne lata spędzone w szeregach partii opozycyjnej nie są przecież tak atrakcyjne jak pięć tłustych lat w Brukseli.

Najgorsze jest jednak to, że wśród potencjalnych kandydatów na europosłów są również tacy, którzy do tej roli zupełnie się nie nadają. Paradoksem jest również to, że prawdopodobnie w tym roku do Parlamentu Europejskiego nie trafią ci, którzy mają do pracy w tym miejscu najlepsze kwalifikacje. Ciekawe jest też, że tzw. celebryci, a więc znane postacie dziennikarstwa i sportu, ostatecznie nie sprawdzili się w rolach polityków i lokomotyw wyborczych. Wyborcy chcą mieć jasność co do tego, z kim mają do czynienia. Jeśli mają wybierać między politykiem zawodowo zajmującym się polityką a amatorem, to wybierają tego pierwszego. Mają pewność, że ma on pojęcie o tym, co robi. Życie dowiodło, że w roli polityków celebryci zupełnie się nie sprawdzili.

Reklama