Wojna o nową ustawę medialną przybiera na sile. Głos zabrali nawet biskupi którzy ostatnio w ideowych sporach są nie mniej czynni i nie mniej obecni niż Grzegorz Napieralski czy Joanna Senyszyn. Choć partia biskupów nie musi przekraczać progu wyborczego, a nawet gdyby musiała, przekroczyłaby go w Polsce bez trudu.

Reklama

Niestety nikt nie dyskutuje o tym, co najważniejsze, o upadku mediów publicznych w Polsce, o ich upartyjnieniu, które pod władzą niedobitków LPR przybiera formy groteskowe. Ale i wcześniej było brutalne i kompromitujące - kiedy telewizją publiczną rządził SLD, a następnie PiS. I później takie będzie, kiedy PO, SLD i PSL zaczną już dzielić między siebie programy, anteny, ośrodki. Zamiast jednak o to się spierać, o tym dyskutować - bo niezdolność polskiej klasy politycznej do zbudowania mediów publicznych jest tak naprawdę jedynie symbolem jej niezdolności do budowy państwa - pokłóciliśmy się o wartości.

Po co z nowego projektu ustawy medialnej SLD chce zapis o "wartościach chrześcijańskich" usunąć? A po to, by nagi cynizm przebrać w lewicowe szatki. Takie przebranie jest śmieszne, ale ludziom mającym lewicową ideolo-maszynkę zamiast ludzkiego mózgu zupełnie wystarczy. Tak jak podobne przebranka wystarczają ludziom, którzy zamiast mózgu mają ideolo-maszynkę prawicową. Bo jak by wyglądał SLD-owski skok na media bez tego przebrania? My, Sojusz Lewicy Demokratycznej, bierzemy od prawicowej, jak by nie było, Platformy przypadającą nam mniejszościową porcję medialnej padliny, pewną liczbę stanowisk i czasu antenowego. A w zamian pozwalamy PO łyknąć całą resztę, z której to oni odłupią jeszcze jakiś kawałek dla krewnych Pawlaka (występujących na polskiej scenie politycznej pod szlachetną nazwą partii ludowej). To by było postawienie sprawy uczciwe i szczere, ale kto chce być dziś uczciwy i szczery w polskiej polityce. Więc SLD musi to ubrać w lewicowy kostium zwycięstwa nad klerem. Platforma nie powinna się na to oczywiście zgodzić, bo ona musi się stroić w nieco bardziej prawicowe szatki wartości. Ale głód anten, ośrodków lokalnych, czasu antenowego w mediach publicznych, po paru latach PiS-owskiej uczty na Woronicza jest u platformersów zbyt przemożny, by się z SLD akurat o chrześcijańskie wartości spierać. Za zapis o wartościach lepiej wziąć jeszcze jeden tłusty ośrodek lokalny. Niesiołowski powiedział to nieomalże wprost, ale nie z uczciwego cynizmu, ale raczej z cechującego go braku subtelności. Tak więc SLD dostało od PO swoją ideologiczną szatkę, choć tak wątłą, że spod niej nadal przeświecają żebra wygłodniałego partyjnego cynizmu.

Biskupi o upartyjnienie mediów publicznych też nie zapytają. Zależy im tylko na zapisie o wartościach chrześcijańskich. Może Wojtyła czy Wyszyński, a nawet świętej pamięci biskup Chrapek, zapytaliby raczej o to, czy PiS, LPR, PO, SLD, PSL i inni rabusie, potrafią budować media publiczne, potrafią budować państwo, zamiast domagać się od tych rabusiów jedynie zapisu o "wartościach chrześcijańskich". Jednak dla Życińskiego, Michalika, Głodzia - takie pytanie o jakość polskiego państwa, jakość polskiej polityki, jakość polskiej sfery publicznej i polskiego społeczeństwa, jest już zbyt skomplikowane. Oni od szarości polskiej polityki, od szarości dzisiejszego polskiego Kościoła, od szarości własnych biografii potrafią uciekać już wyłącznie w czarno-białą ideologię.

Reklama

W tej sytuacji mógłby nas uratować tylko Tadeusz Mazowiecki. On potrafił pogodzić znaczną część wierzących ze znaczną częścią niewierzących, proponując do preambuły polskiej konstytucji zapis o "uniwersalnych wartościach wywiedzionych z wiary w Boga lub z innych źródeł". Zapis był wówczas przez wielu z prawa i z lewa wyśmiewany, ale z perspektywy czasu okazał się mądrzejszy od panującego dziś w Polsce "cynizmu silnych wartości".

Można się nadal zastanawiać nad jakością paru innych zapisów tej konstytucji, ale nie trzeba już tych dyskusji ubierać w kostium ideologicznej wojny pomiędzy osobistymi przyjaciółmi Pana Boga i jego osobistymi nieprzyjaciółmi. Także w nowej ustawie medialnej mogłoby się znaleźć zarówno odniesienie do wartości chrześcijańskich (bo Polska jest krajem niezwykłym, gdzie zasadę liberalnej neutralności warto nieco negocjować, żeby uniknąć niepotrzebnych wojen), jak też regulacje antydyskryminacyjne. Bo one przecież w niczym chrześcijan nie mogą obrażać. Prawdziwych chrześcijan, nie ideologów. Są w gruncie rzeczy tylko świecką wersją apelu: bliźniemu Żydowi, bliźniemu ateiście, bliźniemu gejowi...

Gdyby jednak taki kompromis w sferze wartości politycy zaproponowali, to ludzie zaczęliby zaglądać do mediów publicznych głębiej. I zobaczyliby cynizm partii i partyjek, dzielących między siebie programy, anteny, ośrodki lokalne. Ludzie zaczęliby zadawać trudniejsze pytania: o jakość mediów publicznych, jakość polskiego państwa, jakość polskiej polityki. A ponieważ partyjni rabusie na takie pytania odpowiedzi nie znają, więc bardziej im odpowiada uczestniczenie w łatwej "wojnie o wartości".