Dziś w rękach lewicy pojawił się nowy argument, który ten atak gwałtownie nasilił. Tym argumentem stało się ujawnienie przez prezesa IPN Janusza Kurtyki informacji, że postać numer jeden lewicy, były prezydent Aleksander Kwaśniewski, był zarejestrowany w kartotekach SB jako tajny współpracownik "Alek". To, co dziś zaprezentowało obecne kierownictwo SLD, przypomina atak furii. Historycy IPN-u to już nie są ludzie niedouczeni, amatorzy, manipulatorzy, ale ludzie szaleni. A prezes Kurtyka "to człowiek chory psychicznie", więc naturalne, że powinien, zdaniem SLD, zostać odwołany natychmiast. Bo znowu może kogoś zaatakuje. IPN zaś winien być rozwiązany, prokuratorzy wysłani do prokuratur, a akta SB do archiwów państwowych.

Reklama

>>> Durczok: A może rozwalić IPN w drobny mak?

Ta dzisiejsza reakcja SLD wcale mnie nie dziwi. IPN, jako instytucja pielęgnująca pamięć narodową, od momentu jego powstania jest solą w oku SLD. Stał się obiektem krytyki i ataku różnych środowisk ogarniętych strachem przed ujawnieniem informacji, jakie kryją dokumenty pozostawione po komunistycznych organach bezpieczeństwa.
Odebrać IPN-owi, dać Kościołowi - pamiętam, jak taki pomysł pięć lat temu wysunęli senatorowie SLD. Ich ówczesny lider, senator Tadeusz Jarzembowski, chciał, aby z budżetu przenieść 20 mln z IPN na Świątynię Opatrzności Bożej w Wilanowie. Chcąc podkreślić złośliwość i perfidię swojej propozycji, zgłosił ją 13 grudnia. Ten fałszywy gest, określany przez wielu mianem prowokacji w iście ubeckim stylu, był próbą nie tylko uderzenia w IPN, ale przy okazji i upokorzenia Kościoła.

>>> Rokita: Kto chce krwi IPN

Podejmowanie najróżniejszych działań w celu likwidacji IPN-u wynika z tego, że w idealnym świecie SLD nie ma miejsca na taką instytucję jak IPN. Jest ona bowiem murem, który ciągle oddziela resztę społeczeństwa od przeszłości komunistycznej. Ale oddziela też SLD od społeczeństwa, bo określa jego rodowód. Epitety nadawane Instytutowi przez działaczy lewicy, takie jak "współczesna inkwizycja" lub "miejsce, w którym gloryfikuje się mordy polityczne powojennego podziemia" - chodzi o walkę w latach 40. AK-owskiej partyzantki z placówkami Urzędów Bezpieczeństwa i MO - są wyrazem zagrożeń, jakie dla lewicy niesie Instytut. Największy strach zagląda w oczy lewicy postkomunistycznej, ponieważ Instytut przypomina okres rządów dyktatorskich i robi to szczegółowo. Jak dyktatura działała, jakie mechanizmy w niej obowiązywały, kto był oprawcą, a kto ofiarą i jakie stosowano sposoby obezwładniania ofiar. Grzebanie w przeszłości, to pokazywanie też, że wiele działań opozycyjnych w PRL było pod pełną kontrolą politycznych służb. Pamiętać też trzeba, że niezwykle ważnym obszarem działalności IPN-u jest prawne rozliczenie zbrodni z okresu PRL. A przecież zamieszani są w te zbrodnie patroni duchowi dzisiejszej lewicy, hołubieni przez nich ludzie traktowani jako pomniki ich przeszłości. Środowisko postkomunistycznej lewicy zdaje sobie świetnie sprawę, że każda ciemna karta wydobyta z archiwów Instytutu dotycząca ludzi z nimi związanymi osłabia ich obecną pozycję polityczną, ponieważ podcina korzenie tego środowiska.

Nie rozumiem, dlaczego Donald Tusk i Platforma Obywatelska wpisują się w te "naturalne" potrzeby partii lewicowych i podobnie jak one, od czasu do czasu, zapowiadają zamach na Instytut. Grożą odebraniem pieniędzy na działalność Instytutu, domagają się ograniczenia jego działalności. Czy możliwe, żeby członkom PO w dużej części wywodzącej się z dawnej opozycji zależało na cenzurowaniu działalności IPN-u?