Jeszcze kilka godzin temu można było mówić o metodzie w tej aferze. Robienie szumu wokół jednej książki pewnego młodego magistra ożywiało stary spór PO kontra PiS, przeciągało "salon" na stronę Platformy, a spychało "oszołomów" w stronę PiS. To niezależnie od etycznej oceny służyło wymiernemu celowi.

Reklama

Teraz jednak afera wymyka się spod kontroli. Minister nauki zapowiada wysłanie kontroli na Uniwersytet Jagielloński, by sprawdzić jakość obrony tamże prac magisterskich. Premier grzmi i zapowiada zmiany w IPN. Chór klakierów i anty-IPN-owskich obsesjonatów bije gromkie brawa.

>>> Zaremba: Białoruskie zagranie rządu wobec uczelni

Tylko co dalej? Władze UJ zapraszają kontrolę. Jestem pewien - znając z własnego doświadczenia pracę uniwersyteckiego instytutu historycznego - że kontrolerzy nie znajdą nic kompromitującego. Bo praca Zyzaka, niezależnie od kontrowersji, odbiega pozytywnie od przeciętnej magisterki. Większość studentów pisze odtwórcze prace na podstawie kilkudziesięciu książek, nie wychodząc przy tym z biblioteki. Mimo wszystko Zyzak przeprowadził nieporównanie szersze badania. Ciekawe zresztą jak na tle jego 700-stronicowej pracy wygląda magisterium absolwenta Uniwersytetu Gdańskiego Donalda Tuska o obrazie Józefa Piłsudskiego w prasie województwa pomorskiego.

Reklama

>>> Król: Autonomia uniwerstytetu zagrożona

Takie będą konkluzje kontroli. O ile w ogóle do niej dojdzie. Bo szef Państwowej Komisji Akredytacyjnej nie wie, jak się do tego zabrać. Marek Rocki, notabene senator PO, przyznaje, że nigdy czegoś takiego nie robiono. On raczej, mimo partyjnej lojalności, ma poczucie obciachu. Wszak był rektorem SGH i ma profesorski tytuł. Profesor nasyłający rewizję na innego profesora? Po co mu ta sława. A, że przy tej awanturze prawie wszyscy zapomnieli o czymś tak fundamentalnym jak autonomia akademicka, to też znaczący szczegół. Po co nam te zabobony, gdy bijemy się o sondaże.

Wreszcie zostaje IPN. Instytut nie cieszy się uniwersytecką autonomią, choć na szczęście ustawodawca - przypomnijmy, były to AWS, UW i PSL - zabezpieczył go przyzwoicie przed bieżącymi politycznymi gierkami. Na tyle mocno, że nawet rządzący w latach 2001 - 2005 postkomuniści mieli dość przyzwoitości, by nie przerywać kadencji prezesa i by nie niszczyć tej pożytecznej instytucji. Czy wystarczy jej Tuskowi, który przecież też głosował za powołaniem Instytutu?

Reklama

I głosował też za Januszem Kurtyką jako prezesem IPN. Po raz setny przypomnijmy - to był kandydat Platformy. Rzekome źródło zła, czyli PiS, chciało Bogdana Borusewicza (dziś PO) albo Janusza Krupskiego (dziś szef Urzędu ds. Kombatantów). PiS zgodził się na Kurtykę na zasadzie ustępstwa w momencie negocjacji nad powołaniem koalicji PO - PiS. Gdy władze PO podejmą decyzję, by grzebać w Instytucie, to też będą musiały wyjaśnić, dlaczego ich radny przyjął do pracy Pawła Zyzaka. Bo to strategiczne stanowisko przy kserokopiarce (wprawdzie tylko na pół roku, ale to nieważne) pozwolił obsadzić Marek Lasota, szef krakowskiego oddziału Instytutu, radny PO w sejmiku województwa małopolskiego.

Jednak ja mam nadzieję, że Tusk tylko gada, ale nic złego nie zrobi. Że pamięta jednak, jaki jest prawdziwy dorobek IPN, że nie wszystkie zbrodnie PRL zostały udokumentowane i tym bardziej ukarane, że wreszcie historia jest jego miłością. A jeśli zapomniał, to jest nadzieja, że przypomną mu o tym tacy ludzie z PO jak Andrzej Czuma, Jarosław Gowin, Antoni Mężydło, Bogusław Sonik. I jest też nadzieja, że lista przypominających będzie znacznie dłuższa.