Notatka z rozmowy premiera Tuska z premierem Danii Rasmussenem, której treść dzisiaj ujawniamy, ma charakter zaledwie poufny. Jej odtajnienie powinno być więc równie proste jak słynnej kilkuzdaniowej instrukcji, którą przed szczytem Sojuszu Północnoatlantyckiego urzędnik MSZ wysłał urzędnikowi Kancelarii Prezydenta. A jednak - nikt nie wykazuje do tego wielkiej chęci. Czołowe postacie obozu prezydenckiego wzywają do jej pokazania, czołowi politycy ekipy rządzącej dywagują o tym, czy to możliwe. Czasem, jak rzecznik rządu Paweł Graś, w ciągu godziny zmieniając zdanie. O co więc w tym wszystkim chodzi? Czy jej treść jest tak rewelacyjna? Nie. Prawda jest taka, że kompromituje ona obie strony.

Reklama

Z tego krótkiego opisu ważnej, ale przecież nie wyjątkowej rozmowy dyplomatycznej wynikają bowiem bezsprzecznie dwa wnioski. Po pierwsze - o czym pisałem wczoraj - ani premier, ani jego ludzie od dawna nie grali na poważnie o stanowisko sekretarza generalnego NATO. Wiedzieli, że polegli. Ich celem było ugranie czegoś w zamian – może dodatkowego batalionu natowskiego w Polsce, może jakiejś bazy. W tym sensie i w świetle tego dokumentu oskarżenia działaczy PO, że prezydent zawalił sprawę kandydatury Radosława Sikorskiego, okazują się hucpą. Bo cel maksimum rządu był dużo skromniejszy. I to było pierwsze kłamstwo całej sprawy.

Ale notatka odsłania także kłamstwo drugie - tym razem ludzi prezydenta. A zarazem - jeśli prezydent mówił prawdę - nadinterpretację dokonaną przez Rasmussena, jakoby premier Tusk w trakcie tej rozmowy miał poprzeć jego kandydaturę. Nic takiego nie miało miejsca. Padły tylko okrągłe dyplomatyczne zdania - na tyle okrągłe, że nie można z nich wywnioskować ani tezy o blokowaniu tej kandydatur, ani o jej poparciu. A więc to wszystko, co słyszeliśmy od ludzi Lecha Kaczyńskiego o rzekomej zdradzie dokonanej przez Donalda Tuska, nie jest prawdą.

Zagadka wydaje się więc rozwiązana. Nie było nieudolności prezydenta, nie było zdrady Tuska. Istotą sprawy okazuje się coś dużo bardziej żenującego. To niezdolność obu polityków do wcześniejszego zorganizowania półgodzinnego spotkania (lub rozmowy telefonicznej), w trakcie którego omówiliby możliwe scenariusze i polską reakcję. Tak samo jak prowadzący własny biznes szykują się do negocjacji handlowych, tak jak dziennikarz przygotowuje się do wywiadu, tak podstawowym obowiązkiem obu polityków była taka rozmowa. Co, jeśli Rasmussen zdobędzie poparcie wielkich mocarstw natowskich? Co, jeśli Turcja się uprze przy sprzeciwie, a co, jeśli wycofa protest? Co konkretnie chcemy ugrać? Niestety, polska delegacja toczyła bój bez tych podstawowych informacji. Premier nie uważał za stosowne zadzwonić do premiera, Sikorski nie miał wystarczającego silnego mandatu i też próbował za późno. Również prezydent nie wykręcił wcześniej numeru telefonu do Tuska. A gdy już próbował - było za późno. Byliśmy jak ludzie z zaburzeniami błędnika próbujący chodzić po linie. Nie mogło się udać.

Reklama