Słysząc niemal każdego dnia o kolejnych bojkotach i różnego rodzaju symbolicznych gestach sprzeciwu, odnoszę wrażenie, że następuje jakaś dewaluacja tego sposobu wyrażania własnego protestu wobec kogoś lub czegoś. Już chyba nikt nie bierze na poważnie tego, że ktoś coś bojkotuje, bo przestało mieć to jakieś większe znaczenie.

Reklama

>>> Zaremba: Spóźniony bunt artystów i „Wyborczej" przeciw TVP

Jeśli chodzi o protestujących i bojkotujących dziennikarzy, to wydaje mi się, że po prostu pomieszało im się w głowach. Zachowują się jak nadąsane dzieci, które się gniewają na rzeczywistość. A ta jest, jaka jest - można ją opisywać, można ją komentować, po to są łamy gazet i publicystyka. Dziennikarze bojkotują polityków, dziennikarze bojkotują odznaczenia, bo wydaje im się, że są kimś więcej niż w rzeczywistości, nawet jeśli swego czasu bardzo zasłużyli się dla Polski. Bycie dziennikarzem nie predestynuje do tego, by z jakiegokolwiek powodu bojkotować któregoś z polityków, ani też by z kogoś unikać, z nim nie występować i nie przeprowadzać z nim wywiadów. Również wówczas, gdy się z takim politykiem nie zgadzamy i poważnie różnimy w poglądach. W mojej ocenie wybieranie sobie takiej formy protestu jak bojkot jest brakiem profesjonalizmu. Swego czasu Monika Olejnik bojkotowała Leppera - i co z tego wyszło? Nic.

>>> Olejnik o proteście Kraśki przeciw TVP: Widziały gały, co brały

Dziennikarz nie jest po to, by wyrażać swoje emocje, to nie jest jego powołaniem i w tym zawodzie nie ma miejsca, by je ujawniał. Nie jest również osobą, która powinna pokazywać, jakie są jego poglądy, czy kogoś lubi lub nie lubi, czy się mu coś podoba, lub nie podoba. Jeśli tak robi, to pokazuje przecież swoje zaangażowanie po stronach konfliktu, gdy tymczasem od dziennikarzy oczekuje się, że będą rzetelni i obiektywni. Tymczasem to, co się dzieje, pokazuje, że tacy właśnie nie są, choć udają, że jest odwrotnie. "Gazeta Wyborcza" od lat ma swoje stanowisko w sprawie lustracji, dlatego mogłaby przestać udawać, że w sprawie, a także w kwestii IPN, jest obiektywna. Dziwię się w ogóle, że Władysław Frasyniuk zastanawia się jeszcze nad oddaniem medalu. Przecież znany jest z tego, że jako pierwszy chciałby protestować, czy bojkotować w sprawach, które uważa za słuszne. Natomiast w przypadku Bronisława Wildsteina oceniam, że nie powinien on bojkotować polityka. Mógłby to robić tyko wtedy, gdyby sam zdecydował się zostać politykiem.

Reklama

>>> Michalski: Dziennikarka „Wyborczej" nadczłowiekiem?

Protest ma sens tylko wtedy, gdy ogniskuje się wokół naprawdę ważnych celów. Tymczasem dzisiaj nie widzę tak istotnej sprawy, która zmuszałaby ludzi do protestowania czy bojkotowania.
Nawet sprawa TVP nie wydaje mi się problemem tak istotnym, by pisać w tej sprawie listy protestacyjne i ogłaszać bojkot. W historii byli naprawdę bardzo różni szefowie telewizji i jakoś nie pamiętam, by organizowano przeciw nim protesty. Szefowie telewizji są, jacy są, i wynika to m.in. z tego, że mamy taką i nie inną ustawę o radiofonii i telewizji. Jednak raz jeszcze powtarzam - bez przesady! Cała Polska jest poobrażana i odnoszę wrażenie, że wielu ludzi po prostu nie zna swojego miejsca w szeregu. Dlatego radzę powrócić do szeregu i zastanowić się na spokojnie – kim jestem i co tak naprawdę znaczę.

_________________
PRZECZYTAJ TAKŻE:
>>> Lityński: Oddać order, to jak obrazić się na Polskę
>>> Bugaj: Selektywna wrażliwość „Wyborczej" i Ewy Milewicz