ANNA WOJCIECHOWSKA: Kiedy decydował się pan na start w wyborach europejskich z listy PiS, miała to być partia mówiąca spokojnym językiem, miała być polityka miłości. Ostatni spot wydaje się chyba symbolicznym porzuceniem tej strategii. Nie żałuje pan?
MAREK MIGALSKI: Ja w ogóle tak na to nie patrzę. Nie dostrzegam tej zmiany strategii. Oczywiście widzę różnicę między reklamówkami z aniołkami a ostatnią z wyciągniętym językiem Platformy. Partia jednak musi iść dwukierunkowo, żeby się nie skazać się na porażkę. I taki był zamysł chyba od początku. Z jednej strony pokazywać, że jesteśmy zdolni i chętni do merytorycznej, spokojnej debaty, prowadzonej z naszej strony przez rzetelnych, życzliwych nawet dla oponentów ludzi. Z drugiej zaś strony jesteśmy jednak opozycją, a to oznacza, że trzeba pokazywać zakłamanie, dwulicowość i hipokryzję partii rządzącej. Jedno nie wyklucza drugiego.
Kilka miesięcy temu jednak nie darmo PiS ogłaszało nowe otwarcie, nowe oblicze swojej partii. Nie jest tak, że po prostu PiS jest niezdolne do wyrywania w tym spokojnie tonie? Eksperyment się nie powiódł?
Gdyby powstało takie wrażenie, to byłaby to zła informacja. Ale wierzę, że tak się nie stanie. Musimy z jednej strony polemizować merytorycznie na argumenty, dane statystyczne, a z drugiej strony wyraziście pokazywać niespełnione obietnicy rządu.
Język miłości się nie sprawdził?
Nie nazywałbym tego, co było w reklamówkach z aniołkami fałszywym językiem miłości. Od tego jest Platforma Obywatelska. To był język komunikacji z wyborcami. I w moim przekonaniu zanim nie skończymy mówić, on będzie kontynuowany i uzupełniany o naturalną w kampanii wyborczej konfrontację. Taka konfrontacja też jest potrzebna, zwłaszcza że mamy problem z ogromną sympatią mediów do PO. Musimy ponad głową mediów pokazać prawdziwe oblicze PO.
A jak ta reklamówka ma się do problemów, wokół których powinna toczyć się kampania do Europarlamentu?
Nie można w jednym spocie zawrzeć wszystkiego. Jestem przekonany, że przed tymi wyborami będzie też czas na pozytywną kampanię. Zaczęliśmy od spotu pokazującego niewiarygodność PO. I nie zgadzam się, że tam są tylko emocje. Ale dobrze, że jakieś ta reklamówka wywołuje, bo to mobilizuje Polaków do pójścia do urn.
Czyli postanowiliście iść po najniższej linii oporu?
Z tego, co sie orientuję, PiS zaspokoi też oczekiwania na merytoryczną dyskusję. Kampania się dopiero zaczęła. Zobaczymy i PiS zniuansowane, i usubtelnione.
Wieść niesie, że Jarosław Kaczyński uznał, że w subtelności nie ma się co bawić. Unikanie konfrontacji i agresji miało pomóc Lechowi Kaczyńskiemu w stracie z Donaldem Tuskiem w wyborach prezydenckich. Ale podobno prezes przestał wierzyć w szanse na reelekcję brata.
Parafrazując Marka Twaina, zapewniam, że pogłoski o tym, że Jarosław Kaczyński uznał, że Lech Kaczyński nie ma szansy na reelekcję, są przedwczesne i nieprawdziwe. W ogóle nie jest tak, że ten spot rozpoczyna jakąś nową epokę w życiu PiS.
I naprawdę żadnego grymasu zniesmaczenia nie wywołuje u pana, jako politologa, taki start kampanii do europarlamentu?
W moim przekonaniu to był dobry początek, ale najważniejszy naturalnie będzie koniec, czyli jaki wynik uzyska 7 czerwca PiS.
Jak ta polityka szybko demoralizuje ludzi. Jako politologowi wypadałoby panu powiedzieć coś innego.
(śmiech) Ale przecież nie jest tak, że wszyscy fachowcy mówią, że ten spot jest zły. Również w gronie komentatorów politycznych jest spór. Ja też jako komentator uznałbym, że ten spot jest dobry i osiągnie swój cel.