Ktoś, kto uważa, że prawo to nauka ścisła, powinien zrezygnować z tego złudzenia po wczorajszym wyroku w sprawie osławionego spotu PiS. Tego o kolegach. Prawo to tylko sztuka interpretacji. Niezbyt łatwa, bo sąd stosunkowo długo debatował nad wyrokiem i orzeczeniem.
Arbitralność sądu by oburzała, gdyby dotyczyła czegoś istotnego. Dotyczy jednak - i to jest szczęście w tej historii - tylko procesu toczonego w tzw. trybie wyborczym. Prawdopodobnie znaczenie tego wyroku, o ile zostanie utrzymany przez następną instancję, będzie zerowe. PiS przeprosi Platformę, i mało kto to zauważy. A obie partie dalej będą okładać się spotami i epitetami.
Wprowadzenie trybu wyborczego na czas kampanii okazało się potrzebne. To wentyl, który upuszcza złe emocje i pozwala bronić się przed nieczystymi hakami. Jednocześnie nie miało żadnego wpływu na wynik wyborów i kondycję ich uczestników. W tej kampanii - pójdźmy o zakład - PiS przegra jeszcze z pięć procesów, Platforma podobną liczbę, a i pozostałe partie zostaną odnotowane w tej statystyce. Każdy taki wyrok to sensacja jednego dnia. Zresztą powtórzmy - sensacja wątpliwa, bo niewpływająca na realne szanse wyborcze.
Problem zacząłby się, gdyby polskie sądy tak surowo traktowały tylko część uczestników, a partię rządzącą znacznie łagodniej. Dopuszczalne jest domniemanie, że dla większości prawników Platforma milsza od PiS, ale od tej sympatii daleka jeszcze droga do naginania prawa. Nasze sądownictwo, mimo ogromu wad, nie jest podobne do mołdawskiego lub białoruskiego.
Sami zaś sztabowcy PiS ułatwili wygraną PO. Stwierdzenie, że rząd zwalnia stoczniowców, nie jest szczytem precyzji. Zdanie o 58 mln złotych nagród w Warszawie jest z kolei już nieaktualne. Martwiłbym się o bezstronność polskich sędziów, gdyby zabronili w ogóle informować o odpowiedzialności obecnego rządu za stan przemysłu stoczniowego. Oraz gdyby zabronili krytykowania rzeczywistej sumy nagród dla platformerskich władz stolicy. Do tego jednak jeszcze nie doszło.