W pięć lat po fermencie, który zrodziła afera Rywina, gdy partie dosłownie ścigały się w konkursie na reformatorskie oferty, nad polską polityką unosi się przekonanie, że o nic w niej już nie chodzi.

Reklama

Tak twierdzi na przykład dobitnie Sławomir Sierakowski. Michał Karnowski pisał z kolei ostatnio na kanwie alkoholowych występów Janusza Palikota o „polityce pijanej". Cezary Michalski przedstawił wczoraj kampanie obu głównych partii przeciw sobie jako splot przemyślanych, żywiących się sobą nawzajem operacji. Emocje liderów miałyby się ograniczać do negatywnego obrazu przeciwnika podrzucanego dołom.

>>> Karnowski: Polska polityka pijana

Nie są to jednak emocje pod tytułem: "Chcę zmienić Polskę tak i tak".
"Im o nic nie chodzi" unosi się nad Polską. Jeszcze dwa lata temu, podczas rządów PiS, trwała wojna o projekt IV Rzeczpospolitej. Dziś samo PiS schowało go częściowo do szuflady. Toteż propagandowa maszynka nabiera charakteru perpetuum mobile. Kręci się dla podtrzymania temperatury coraz bardziej pozornego sporu między dwiema głównymi partiami.

Reklama

Ale właśnie, czy pozornego? Trudno traktować serio spór nie tylko o małpki Palikota, ale i o samolot do Brukseli czy o niepoinformowanie prezydenta o losowych kataklizmach, nawet gdy przez niektóre z nich przebijają strzępy realnych kłopotów - np. z interpretowaniem konstytucji. Ten rytuał wynika z tabloidyzacji permanentnej kampanii wyborczej, ale przede wszystkim z tego, co wychwycili Paweł Piskorski i Władysław Frasyniuk, opisując obecną politykę jako "dworską".

To nie sztaby partyjne z ekspertami i programami na zapleczu walczą, ale dwory. Fakt, że istotą tej polityki jest rozciągnięty w czasie wstęp do wyborów prezydenckich, jeszcze tę tendencję wzmacnia, nadając jej personalno-koteryjny charakter. Bijatyka na to, kto się potknął, a komu się odbiło, zdominowała wszystko - od poważnych przedsięwzięć międzynarodowych po sprowadzone do groteski posiedzenia komisji śledczych.

>>> Michalski: Co kryje się za małpkami i misiakami

Reklama

Ale powtórzmy, czy to oznacza, że realnych sporów już nie ma? I tu niezgoda. One są, tyle że przemieszane z błazeńskimi rozgrywkami, rozmazane w PR, a czasem zagubione w niemożnościach obu partii, aby swój program szczerze prezentować i skutecznie realizować.

Przeciwieństwo PiS - PO opisuje ciągle trafnie kilka dylematów, które stoją przed Polską. Rzeczywiste, a nie urojone różnice są następstwem poglądów ich liderów, jak również społecznych ról, jakie pełnią PO i PiS. Ta pierwsza partia wciąż próbuje być reprezentacją ludzi aspirujących do klasy średniej. Ta druga usiłuje wyrażać nadzieje i obawy środowisk poszkodowanych przez III RP.

Mapa przykładowych sporów realnych, pozornych i w połowie realnych, w połowie pozornych, pozwala się zorientować, kiedy jesteśmy przez obie partie zwodzeni, a kiedy walczą one ze sobą "o coś".

SPORY REALNE
O odpowiedzialność rządu za służbę zdrowia i edukację - wyraża szerszy stosunek obu formacji do państwa. Kaczyńscy zawsze widzieli w nim kreatora życia społecznego. Tusk wyznacza mu skromniejszą rolę. Nic dziwnego, że PO chce dziś zrzucić z barków państwa odpowiedzialność za szpitale i przychodnie, ratunku upatrując w komercjalizacji, a PiS ze szczerą emocją oponuje przeciw temu. Platforma była gotowa nie tylko rozszerzyć władzę samorządu nad szkołami, ale i umożliwić ich przekazywanie organizacjom i podmiotom prywatnym. PiS przestrzegało przed traktowaniem edukacji jako towaru.

O obronność i bezpieczeństwo - większość polityków PO traktuje armię i flotę wojenną jako źródło łatwych oszczędności. Tymczasem PiS i prezydent niechętnie odnosiły się do uzawodowienia armii, chcą, aby żołnierzy było jak najwięcej i boją się "rozbrojenia". Te różnice dotyczą i policji. PO chce mniej szczodrego rozdawnictwa mundurowych emerytur opłacanych z budżetu państwa. PiS broni uprawnień funkcjonariuszy (i wojskowych) do wcześniejszych emerytur, przestrzegając, że jeśli oni będą mniej zadowoleni, my będziemy bardziej bezpieczni.

O finansowanie partii z budżetu państwa - PO zawsze była przeciw, PiS - zawsze za. Partia Tuska sprzyjała wszystkiemu, co osłabia wpływ partyjnych aparatów na życie publiczne (na przykład wyborom w jednomandatowych okręgach). Kaczyński głosił, że to silne partie są solą demokracji. Dziś te pierwotne motywacje straciły na znaczeniu. Aparaty PO i PiS są bliźniaczo do siebie podobne. Ale Platforma forsuje swój dawny postulat, bo jest on popularny, a i dlatego, że bez dotacji budżetowych formacja dobrze widziana przez biznes tylko zwiększy swoją przewagę. PiS może liczyć na względnie równorzędną walkę wyborczą tylko dzięki publicznym pieniądzom. Nic dziwnego, że uważa ten przepis za gwarancję demokratycznej równości.

SPORY POZORNE

O infrastrukturę - symbolem jego jałowości było wystąpienie Donalda Tuska, który jako lider opozycji wyśmiewał premiera Kaczyńskiego, że zamiast budować drogi, mnoży przy tych, które już są fotoradary. - Tylko facet bez prawa jazdy może wpaść na coś takiego - szydził. Tymczasem już za jego rządów parlament przyjął ustawę zwiększającą liczbę radarów na polskich drogach. Za to bezradność kolejnego ministra infrastruktury w budowaniu autostrad staje się równie dojmująca jak poprzednika.

O upartyjnienie państwa - ostatnio PiS zarzuciło Platformie "upartyjnienie państwa do N-tej potęgi", piętnując ustawione konkursy na szefów spółek skarbu państwa i traktowanie partyjnej centrali jako jednego wielkiego biura pośrednictwa pracy. Wcześniej to politycy PO stawiali podobne zarzuty PiS-owskiemu rządowi. Cytowano wówczas z uciechą Lecha Kaczyńskiego, który tłumaczył, że prezydent 40-milionowego kraju ma prawo interesować się obsadą wielkiej państwowej firmy (chodziło o Orlen, Kwaśniewskiego prawica chciała stawiać za coś podobnego przed Trybunał Stanu). Jarosław Kaczyński dostawał od działaczy na posiedzeniach władz partyjnych nazwiska z kandydatami na posady. Tusk karteczek nie dostaje, ale kiedy szefem spółki Polski Cukier został lokalny działacz PO, potraktowano to w jego partii jako normalkę.

O styl politykowania - Donald Tusk proklamował w wieczór swego zwycięstwa rządy miłości. W kilka tygodni później senatorowie PO nie dopuścili przedstawiciela PiS do prezydium wyższej izby, powołując się na praktyki PiS-owców z poprzedniej kadencji. Obie strony celują w jadowitych partyjnych atakach na siebie i w upartyjnianiu wszelkich debat - np. na temat najnowszej historii. Platforma dodała do tego jeden nowy wątek - tasiemcowych rozliczeń rządów przeciwnika symbolizowanych przez zepsuty laptop Ziobry. Za rządów PiS najważniejsze kampanie brał na siebie sam lider. Obecny premier na ogół się uśmiecha, za to Janusz Palikot rozlicza zza jego pleców prezydenta z rzekomego alkoholizmu, a minister nauki grozi Uniwersytetowi Jagiellońskiemu kontrolą za "niewłaściwą" pracę magisterską.

SPORY REALNO-POZORNE

O politykę gospodarczą - są rzeczywiste różnice w pomysłach na wyjście z kryzysu. PiS chce ożywienia gospodarki drogą zwiększenia budżetowego deficytu, powołując się na przykłady innych państw. PO broni oszczędności, przestrzegając przed pochopnym zadłużaniem się. Według nowego programu PiS to państwo ma być promotorem przyśpieszonego rozwoju. Platforma wolałaby czekać na prywatną inicjatywę. Ale to PiS podczas swoich rządów, kierując się poglądami liberalnych ekspertów, obniżyło podatki i składkę rentową. Z kolei pomstująca na fiskalizm państwa Platforma zainicjowała niewiele pomysłów reformujących publiczne finanse - najpoważniejszym była częściowa likwidacja wcześniejszych emerytur.

O politykę zagraniczną - proste przeciwstawienie: bardziej dyplomatyczna Platforma kontra twarde PiS nie wytrzymuje krytyki, choć wielu polityków obu partii uwierzyło we własną propagandę. Partia Kaczyńskiego zarzucała Tuskowi ustępliwość wobec Niemiec i Rosji, ale PO chętnie obwiniała prezydenta o ustępstwa wobec "starej Europy" w dziedzinie polityki klimatycznej, a ostatnio zrobiła mu kocią muzykę, gdy zgodził się od razu na Holendra jako sekretarza generalnego NATO. Te role są często zamienne w miarę potrzeb marketingu. Widać jednak zarazem, że PiS jest mniej entuzjastyczne wobec szybkiej integracji europejskiej a la traktat lizboński (wyrazem tego jest głęboki dystans wobec wprowadzenia euro), za to bardziej skłonne do prowadzenia samodzielnej polityki wschodniej krzyżującej plany Putina. Dyplomacja rządu Tuska częściej ogląda się na Unię.

O wymiar sprawiedliwości - Różne podejście obu partii do tej tematyki obrazuje stosunek kolejnych ministrów sprawiedliwości do prokuratorów, Zbigniew Ziobro wtrącał się w śledztwa i interweniował, ilekroć jakaś prokuratura wypuściła przestępcę albo podjęła decyzję na niekorzyść pokrzywdzonych. Zbigniew Ćwiąkalski manifestacyjnie deklarował neutralność, a klub PO zaproponował uniezależnienie prokuratury od ministra. Z drugiej strony fakt, że ten projekt nie został uchwalony, pokazuje, że Platforma nie chce się rozstać z wpływem na wymiar sprawiedliwości. Czy dlatego, że nowy minister Andrzej Czuma zamierza tak jak niegdyś Ziobro interweniować na korzyść obywateli? Daje takie sygnały. A może raczej dlatego, że prokuratura to dogodny instrument polityczny. Grzegorz Schetyna nie zawahał się narzucić ministrowi Czumie swojego zaufanego, Edmunda Zalewskiego, jako prokuratora krajowego. Retoryka jest wciąż inna. Praktyka - coraz bardziej podobna. Choć przyznajmy - rząd PiS mocniej opierał się wpływom różnych lobby. Nominacja Krzysztofa Bondaryka, reprezentanta interesów Solorza, na szefa służb specjalnych byłaby za Kaczyńskiego trudna do wyobrażenia. Nominacja Netzla na szefa PZU była jednak raczej wpadką.

****

Co charakterystyczne – szczere przekonania (liberalne kontra prospołeczne) mieszają się z interesami, a najistotniejsze tematy – gospodarka, polityka zagraniczna, ochrona obywateli – są w szarej strefie. Trochę tam rzeczywistych kontrowersji i sporo pozorowanego hałasu. To dlatego niektórzy (Sierakowski) mogą przedstawiać obie formacje jako byty nieomal wyłącznie oszukujące wyborców, podczas gdy inni opisują ich starcie jako konfrontację dwóch całkiem odmiennych światów. Żadna z tych skrajności nie jest prawdziwa.

Prawdziwe jest inne zagrożenie. Obie formacje stały się teflonowe. PO ma poczucie, że pomijając ewentualność kataklizmu, będzie rządzić przez lata. PiS umościło się po prawej stronie w przekonaniu, że nielubianego przez elity i media nikt go tam jednak nie zastąpi. Coraz mniej prawdopodobna staje się ich wymiana przy sterze władzy. PiS nie musi się obawiać własnego populizmu - on nie będzie zweryfikowany przez rządzenie. A Platforma nie musi się starać, by dobrze rządzić. Na dokładkę żadne zachowania jej polityków nie spotykają się z karą. Nie o to już nawet chodzi, że obrażając prezydenta, Palikot szkodzi państwu, a o to, że robi to, aby maskować własne grzeszki wyborcze. W Polsce tak przed kilku laty moralnie rozedrganej po aferze Rywina takie postępowanie budzi poklask lub obojętność, poza najgorliwszymi partyjnymi zwolennikami konkurencji.

Skoro jest tak źle, to dlaczego uważam, że nie jest najgorzej. Bo – powtórzmy - obecny podział wciąż stwarza pole do sensownej debaty o wyzwaniach i bolączkach dotykających Polaków. Nie ma tylko mechanizmu, który zmusiłby do tej debaty liderów obu dworów - o szambelanach, laufrach i trefnisiach nie wspominając.