ANNA WOJCIECHOWSKA: Ostateczne wyniki wyborów to najlepszy z możliwych scenariuszy dla Platformy? Czy też mogło być jednak lepiej?
JAROSŁAW GOWIN: Te wyniki zdecydowanie przeszły moje oczekiwania. Liczyłem na to, że w najlepszym razie powtórzymy wynik z wyborów w 2007 roku. Jestem więc bardzo zadowolony. Oczywiście, potwierdziła się też druga mocna pozycja PiS. I te wybory zamrożą procesy dezintegracyjne w tej partii. Ale to nie znaczy, że one nie nastąpią, dojdzie do nich, tylko wolniej. Zbigniew Ziobro już wysyła sygnały świadczące o tym, że będzie chciał się wybić na niepodległość.

Reklama

Politycy PO liczyli jednak na więcej. Słychać było nadzieje na podwojenie wyniku PiS. Marzenie o nokaucie się jednak nie spełniły.
Jeśli ktoś miał takie oczekiwania, to myślał życzeniowo. Wiadomo, że PiS jest tradycyjnie niedoszacowany w sondażach, a niska frekwencja sprzyja partii braci Kaczyńskich, bo ich elektorat jest zdyscyplinowany. Nokautu nie było, ale przewaga 17 procent to naprawdę powód do dumy, choć na pewno nie do samozachwytu.

Żadnych krytycznych wniosków z kampanii? Żadnych błędów nie popełniliście?
Jasne, że popełniliśmy. Mam krytyczne uwagi, szczególnie do kampanii w Małopolsce, gdzie przegraliśmy dość dotkliwie. A przecież nie jest to okręg, w którym z góry bylibyśmy skazani na porażkę. W 2007 roku Ziobro wygrał ze mną o włos, ale cała Platforma pokonała PiS. Dziś przegrała.

Powiedzmy otwarcie: została znokautowana przez wasz symbol zła rządów PiS.
Nokaut to przesada, ale porażka boli. Świadczy o paru rzeczach. Lista PO nie była najmocniejsza. Nie znalazło się na niej parę nazwisk, które byłyby wzmocnieniem, ale aparat partyjny bał się konkurencji. Kuriozalne jest choćby to, że w mieście akademickim nie było żadnego przedstawiciela środowiska akademickiego.

Reklama

Kuriozalne okazało się chyba przede wszystkim zrobienie z Róży Thun lokomotywy przeciw Ziobrze?
Ja z podziwem obserwowałem jej kampanię, zrobiła wszystko, co mogła. Jednak nadzieja na to, że galicyjska wieś, z tradycjami Jakuba Szeli będzie masowo głosować na księżną von Hohenstein świadczyłyby o pewnej naiwności.

Zatem władze PO były naiwne?
Powiem tak: na pewno nadzieje związane z kandydaturą Róży Thun u części kierownictwa Platformy były przesadne. Ale to nie jest krytyka pod jej samej adresem, bo walczyła bardzo dzielnie. Przyczyn porażki upatruję w czym innym: fatalnej kampanii na szczeblu regionalnym, wewnętrznych konfliktach czy niedawnych oskarżeniach aferalnych pod adresem niektórych naszych działaczy. Temu wszystkiemu można było zapobiec. Powtarzam: Platformę stać na to, by zwyciężać w Małopolsce. Zwalanie odpowiedzialności na Róże Hun byłoby zwykłą głupotą.

A nie jest tak, że wasze jedynki w ogóle zawiodły? Marian Krzaklewski to tylko drugi najbardziej spektakularny przykład nietrafionego eksperymentu.
Wynik PO na Podkarpaciu jest najlepszy w historii. Marian Krzaklewski przyciągnął więc jednak do nas część elektoratu, który tradycyjnie popierał partie na prawo od Platformy. Ale nasz "twardy" elektorat go nie zaakceptował. W sumie on sam poniósł rzeczywiście bolesną porażkę, ale dla Platformy decyzja o zaproszeniu go na listy była trafnym posunięciem. Podsumowując: mimo kampanii, która mogła być pewnie lepsza, odnieśliśmy wielkie zwycięstwo. Ten wynik to przede wszystkim ogromny sukces samego Donalda Tuska. Zaskarbił sobie zaufanie Polaków. To zaufanie bierze się po pierwsze ze stylu uprawiania polityki, stylu koncyliacyjnego, z którym kojarzy się niekoniecznie cała Platforma, ale sam premier, a po drugie ze sposobu przeciwdziałania kryzysowi. Polacy zaakceptowali liberalną drogę walki z kryzysem.

Reklama

Na razie. Ta kampania rozpoczęła już na dobre wyścig prezydencki. Co o nim wiemy na podstawie wyborów do Europarlamentu?
Jeśli nie nastąpi trzęsienie ziemi, to przesądzone jest, że liczyć się w tym wyścigu będą tylko kandydaci PO i PiS. Przy czym te wybory pokazały, że PiS ma trwały elektorat, ale nie ma zdolności poszerzenia go. Przeciwnie. Przyjmując w tych wyborach taktykę mobilizacji twardego elektoratu, odwołując się do wyborców radiomaryjnych, jeszcze bardziej zamknął się na nowe grupy. Te wybory są więc pesymistycznym prognostykiem dla Lecha Kaczyńskiego.

A co mówią premierowi Tuskowi? Powinien stratować po prezydenturę z pozycji premiera czy przekazać pałeczkę na czas kampanii?
Dla premiera jest jeden konkretny wniosek; powinien się skoncentrować - tak jak to robi do tej pory - na walce z kryzysem. Jeśli zrobi to skutecznie, to zwycięstwo w wyborach prezydenckich przyjdzie samo. Powinien pozostać premierem niezależnie od tego, czy zmniejszy czy zwiększy to jego potencjalne szanse, bo dowiódł, że jest w stanie przeprowadzić nas przez kryzys lepiej niż ktokolwiek inny.

Utwierdza się zatem mandat Tuska w PO. Ale chyba i Jarosław Kaczyński wbrew oczekiwaniom umocnił swoją pozycję?
Faktycznie, wybory pokazały, że Kaczyński mocno trzyma w rękach ster PiS, tyle tylko że okręt, którym kieruje ma coraz mniejszy tonaż. Inaczej niż Tusk, który widać, że może liczyć na coraz większe, różnorodne i silne zaplecze. Jestem też przekonany, że choć Ziobro będzie próbował teraz budować swoją pozycję na dystansowaniu się od braci Kaczyńskich, by przejąć ich spuściznę, oni do tego nie dopuszczą. Prawdopodobnie, najpóźniej przy okazji wyborów parlamentarnych w 2011, Ziobro rozpocznie więc budowę nowej formacji prawicowej w oparciu o elektorat Radia Maryja.

To może niewykluczone, że przyjdzie nam kiedyś zobaczyć pojedynek prezydencki Tusk - Ziobro?
Na pewno nie w 2010. Z kolei w 2015, kiedy Donald Tusk wystartuje w walce o reelekcję, gwiazda Ziobry już zblaknie. Okaże się kandydatem niszowym.

Na razie są żarty, że Lech Kaczyński powinien by zyskać popularność robić sobie plakaty z Ziobro.
To byłby może i dobry sposób, żeby wejść do drugiej tury, ale też pewna recepta, by ją z kretesem przegrać.

Ma pan poczucie po tych wyborach, że wybory prezydenckie mamy już rozstrzygnięte na korzyść Tuska?
Nie, absolutnie. Te wybory pokazały, że pozycja Lecha Kaczyńskiego, jak i całego PiS, słabnie, ale nie dramatycznie. Niczego nie przesądzałbym jednak przede wszystkim dlatego, że historia znowu ruszyła z miejsca. Mam na myśli kryzys. W Polsce, jak na całym świecie, możliwe jest gospodarcze trzęsienie ziemi. I tylko ono może uratować Lecha Kaczyńskiego. Ale myślę, że takiego scenariusza nawet on sobie nie życzy.