Burundi to jedyne znane mi miejsce, gdzie człowiek może kąpać się razem z hipopotamami. Najpierw przyglądałem się nieufnie, jak tubylcy myli się w Tanganice jakieś kilka metrów od stadka dorodnych hipopotamów, ale potem do nich dołączyłem. To znaczy do tubylców, choć ze względu na wyporność trzeba by mnie raczej wziąć za hipopotama.

Reklama

Do Burundi mam stosunek życzliwy. Wszystko wydaje mi się tu być utrzymane w ciepłym, pure nonsensowym klimacie, co nie znaczy, że jest tam bajkowo. Kraj ten jeszcze kilka lat temu trawiony był przez okrutną wojnę domową, a porozumienie pokojowe z ostatnią grupą partyzancką podpisano raptem rok temu. Skutki tego to tysiące sierot, dzieci ulicy, którymi opiekują się misjonarze i organizacje charytatywne. Ze szczerego pola zwanego, nie wiedzieć czemu, Międzynarodowym Portem Lotniczym w Bujumburze startują głównie samoloty ONZ z pomocą żywnościową. Turystów można policzyć na palcach obu rąk. To wszystko szczera prawda, skąd więc ten pure nonsens?

Ano stąd, że nawet ślad dawnego oblężenia stolicy przybrał dziś formę groteskową. Otóż miasto jest „zamykane” na noc. Zamykanie polega na tym, że wraz ze zmierzchem panowie w niebieskich drelichach (notabene dawni partyzanci przemianowani na Police Nationale) stają po obu stronach ulicy na rogatkach Bujumbury ze sznurkiem w ręku. I nie wpuszczają aż do rana.



A za to w sobotę nie wypuszczą, nawet rano, bo to dzień przeznaczony na „subbotniki”. Młodzież nie wie, co to jest? Chodzi o czyny społeczne, które jak zwykle spontanicznie podejmują mieszkańcy miast, a na które zawsze wpada prezydent lub jego zastępca z ekipą telewizyjną. Czyny te przeklinają głównie urzędnicy, bo też oni są z udziału w nich rozliczani. Żeby jednak osłodzić im życie, prezydent, sam niedoszły nauczyciel WF-u, ogłosił dzień sportu. Bo trzeba państwu wiedzieć, że prezydent uwielbia piłkę (skąd my to znamy?). Kazał nawet wyremontować stadion, a jego ulubiona drużyna, ilekroć przyjdzie na mecz, zawsze wygrywa. To się nazywa siła dopingu! Głowa burundyjskiego państwa kocha piłkę nie tylko biernie, ale i czynnie. I miłością tą próbuje zarazić poddanych. Zwykle w piątek każdy urzędnik ma prawo założyć dresik i – w ramach owego dnia sportu – zamiast obsługiwać klientów, może sobie pobiegać. A spróbowałby nie!

Że cierpią na tym sprawy urzędowe? Litości, dzień wte, dzień wewte nikogo nie zbawi. Dlatego przedłużenie wizy o dwa dni zajmuje zwykle dwa dni. To i tak lepiej niż w przypadku pewnej włoskiej zakonnicy, której wiza się kończyła, a ministerstwo nie mogło znaleźć jej paszportu. Burundi to jedyne znane mi miejsce, gdzie człowiek może kąpać się razem z hipopotamami. Najpierw przyglądałem się nieufnie, jak tubylcy myli się w Tanganice jakieś kilka metrów od stadka dorodnych hipopotamów, ale potem do nich dołączyłem. To znaczy do tubylców, choć ze względu na wyporność trzeba by mnie raczej wziąć za hipopotama.