Zaalarmowany telefonem w piątek tuż po północy włączyłem telewizor, by sprawdzić, czy to prawda – Jackson nie żyje? CNN nadawał nieustannie spod szpitala w Los Angeles. Na pasku z szyldem „Breaking News”, którym zazwyczaj opatruje się wiadomości o wybuchach wojen albo zamachach terrorystycznych, nie było jeszcze informacji o zgonie króla popu. Podobnie w TVN 24. Tylko BBC World podawał ją, wciąż powołując się jednak na niepotwierdzone źródła. Godzinę później wszystko stało się jasne.

Reklama

>>> Król: Płaczemy po Jacksonie jak po papieżu

Jackson, podobnie jak i jego muzyka, był własnością globalnej wioski. I świat, zgodnie z dzisiejszym nie zapisanym nigdzie trendem, zawłaszczył jego śmierć. Internet pękał od informacji wyłącznie na ten temat, jakby wszystko inne w jednej chwili straciło jakiekolwiek znaczenie. W YouTube w mgnieniu oka pojawiły się filmy dokumentujące rajd karetki do Centrum Medycznego w Los Angeles, można też było wyłowić ostatnie zdjęcie gwiazdy. W piątek rano świat ogarnęła medialna gorączka.

Można przewidzieć teraz rozwój wypadków. Michael Jackson stanie w szeregu bogów popkultury, na to miejsce zresztą całkowicie zasługując. Jego nazwisko będzie wymieniane jednym tchem obok Elvisa Presleya i Johna Lennona, a moment jego odejścia dla dziejów show biznesu stanie się datą graniczną. Siłę oddziaływania autora „Thrillera” da się porównać tylko z wymienioną dwójką. Jimmi Hendrix, Jim Morrison albo Kurt Cobain swoją muzyką trafiali w zapotrzebowanie istotnej, ale jednak niszy. Stali się – tylko i aż – ikonami buntu. Działalność Jacksona zawsze mieściła się w głównym nurcie popkultury i podobnie jak dokonania Presleya i Lennona popkulturę na trwałe zmieniła. Cała trójka, co w innych razach wcale nie było oczywiste, potwierdzenia znaczenia swych dokonań doczekała się za życia. Śmierć stanowiła tylko ugruntowanie mitu, z czasem przeobrażającego się w ogarniający cały świat kult. Coś podobnego stanie się teraz udziałem Jacksona.

Nic temu nie przeszkodzi. W niepamięć poszły nagle wszystkie kontrowersje wokół gwiazdy, usłyszałem wczoraj, że jego dziwne trzeba przyznać upodobania stanowiły wyłącznie dowód, że był człowiekiem o wielkim sercu, Piotrusiem Panem, który za nic w świecie nie chciał dorosnąć. Trudno rzecz jasna oczekiwać, by chwilę po śmierci jednej z największych medialnych gwiazd naszych czasów, te same media, które czerpały z jego popularności, nagle zdobyły się na trzeźwy osąd. Zabrakło mi jednak chociaż chwilowego otrząśnięcia z podyktowanej sytuacją histerii. Oddania Jacksonowi tego, co mu należne, gdy idzie o muzykę przy jednoczesnej próbie rozgryzienia go jako człowieka. A to, jak sądzę, nie może równać się z wystawieniem mu pomnika.

Show Must Go On – za chwilę pojawią się nowe płyty Jacksona złożone z odnalezionych w jego archiwach piosenek lub kolejne kompilacje przebojów. Raczej prędzej niż później ktoś nakręci jego filmową biografię. Wątpię tylko, czy wyłoni się z tego wszystkiego prawdziwy obraz Michaela Jacksona – postaci, jak się wydaje, fascynującej i tragicznej jednocześnie. Bo komu taki wizerunek jest potrzebny?