Nie zdziwiłem się zbytnio, gdy przeczytałem artykuły mych poprzedników, komentujących w „Dzienniku” raport „Polska 2030”, zespołu ministra Michała Boniego. Komentatorzy skupili się bowiem nie tyle na jego treści, ile na warunkach i konsekwencjach politycznych.

Reklama

Debatę otworzył zaskakujący i zarazem „księżycowy" tekst Marcina Króla. Zaskakujący, bo jego autor dał wyraz wartościom, o których upodobanie nie byłem skłonny go posądzać. „Księżycowy”, bo propozycje Króla wydają się w zgoła autystycznej odległości od fermentującej rzeczywistości społeczno-politycznej.

Wymagania bez pomysłów

Wizja oświeconego liberała-konserwatysty, jak Marcina Króla z kolei określa Paweł Śpiewak, radzącego powołanie prezydenta – suwerena, który oto zadba, by wbrew głupiemu ludowi i jeszcze głupszej „elicie politycznej” wprowadzić, jedynie słuszną strategię rozwoju narodowo-państwowego, jest doprawdy wezwaniem do dyktatury! Brzmi to, jakby wyszło spod pióra innego profesora, niejakiego Legutki...

Reklama

Jednak komentarze nie dziwią, bo absolutnie koniecznym warunkiem, który może dać życie wizjom i sugestiom, zawartym w raporcie jest kształt polskiej polityki, a o tym w tym dokumencie nie ma mowy. Jest to bowiem przedsięwzięcie przede wszystkim intelektualne. W 10 rozdziałach analizuje się Polskę na tle Europy, starając się określić czynniki, od których zależy pozytywny ruch ku europejskiemu poziomowi i które otworzą drogę do dobrej przyszłości.

Diagnoza, która stanowi punkt wyjścia dla określenia możliwych strategii rozwoju, jest przy tym na tyle rzetelna, że pokazuje instytucjonalną słabość państwa w obecnym jego kształcie. Stawia też państwu i politykom wymagania, niestety, nie mówiąc, jak można byłoby je ewentualnie wprowadzić w życie.

Państwo nie pomaga

Reklama

Raport „Polska 2030” pokazuje potencjał rozwojowy, zawarty w obywatelach. Stara się określić mocne punkty, niewątpliwe osiągnięcia, jak i słabości – w tym także instytucjonalne. Co prawda, można mieć zastrzeżenia, czy ten aspekt niedowładu działania instytucjonalnego jest w pełni oceniony, jak choćby dzieje się w przypadku jednego z największych osiągnięć wolnej Polski, jakim jest gwałtowny wzrost wykształcenia jej obywateli.

Niestety, raport nie wdaje się w dylematy, które rodziło i rodzi to niewątpliwe osiągnięcie. Jest to bowiem na pewno wielka zdobycz społeczna, ale trudno przypisać tutaj państwu i jego instytucjom większe zasługi. Raczej jest to jeden z przykładów, jak dalece samo społeczeństwo potrafiło wykorzystać istniejący potencjał. Przemyślność środowiska naukowego i organizatorów edukacyjnych przedsięwzięć dały tę nową, ważną jakość niejako wbrew państwu.

Już choćby te dane trudno pogodzić z opiniami Marcina Króla, które lekceważą fakt, że prędzej czy później coraz lepiej wykształceni obywatele zechcą bardziej zdecydowanie poczuć się podmiotem polityki. Zgadzam się tu całkowicie z Pawłem Śpiewakiem, że już w tej chwili kształtuje się potencjał na zupełnie nowy, obywatelski elektorat, którego będzie trudno na dłuższą metę omamić neo-populistycznymi technikami.

Raport pokazuje jednak zarazem, bazując nieco na poprzednim, całkowicie niedocenionym dokumencie zespołu ministra Boniego, czyli raporcie o polskim kapitale intelektualnym, jak wiele trzeba zrobić w dziedzinie nauki i edukacji. Nakłady na badania naukowe w Polsce są trzy razy niższe niż średnia w Unii, co przyczynia się nie tylko do słabości polskich uczelni i miejsca polskiej nauki w świecie, ale ma bardzo realne znaczenie gospodarcze. Polska gospodarka bowiem jest mało innowacyjna.

Analiza działań i efektów edukacyjnych pokazuje drastyczne bariery na przyszłość, między innymi fakt, że notowany wzrost poziomu wykształcenia nie oznacza wyrównania szans ludziom z różnych warstw i regionów. Do tego konieczne są zmiany w systemie edukacji, między innymi polegające na objęciu nauczaniem i instytucjonalnym wychowaniem dzieci już w okresie przedszkolnym.

Następną, niezwykle istotną sprawą jest zjawisko, tak charakterystyczne dla nowoczesnych społeczeństw: kształcenie ustawiczne. W Polsce, mimo obserwowanego rozwoju wszelkich uniwersytetów trzeciego wieku, mamy niski odsetek ludzi, którzy powyżej czterdziestki inwestują w swoją wiedzę.

Dlatego też reformy są niezbędne, i to reformy, które w żaden sposób nie mogą być „polityczne” w tym sensie polityki, jaki teraz obowiązuje w Polsce. Czy są na to szanse? Miniony rok, w którym minister oświaty Katarzyna Hall usiłowała wprowadzić pierwsze elementy reformy systemu edukacji, wskazują na to, że już w punkcie wyjścia dalekosiężna wizja zawarta w raporcie może się okazać utopią. Nic dziwnego, że komentatorzy wolą dyskutować raczej o możliwościach zmiany na lepsze niż o samej wizji „Polski 2030”...

Prawie jak Ameryka

W raporcie ministra Boniego, w jednym z rozdziałów znajduje się tabela, która pokazuje polską przedsiębiorczość na tle świata. Dane są zaskakujące, pokazują, że w Polsce mamy wysoką liczbę prywatnych przedsiębiorstw – porównywalną z największymi gospodarkami świata, a więc amerykańską i kanadyjską. To dzięki tym dziesiątkom tysięcy małych i nieco większych przedsiębiorstw możemy cieszyć się z sukcesu symbolicznego „drugiego dwudziestolecia” w historii polskiej, nowoczesnej historii.

Przedsiębiorczość milionów Polaków rozwija się niejako obok państwa i w żaden sposób w roku 20-lecia nie można powiedzieć, że dzieje się tak dzięki administracji państwowej.

Jednym z ważnych wniosków i obecnego, i poprzedniego „raportu Boniego” jest wskazanie, że przyszłość gospodarki zależy od skoku w innowacyjność. Inicjatywa i pomysłowość samych przedsiębiorców i ich możliwych partnerów – naukowców nie jest w stanie przeskoczyć – by tak rzec kolokwialnie – bariery instytucjonalnych braków i niesprawnej, prawdziwie skorumpowanej i nieudolnej administracji.

Korpus kulawych urzędników

Wraca jednak zasadnicze pytanie o to, jak powinna wyglądać polska scena polityczna i co powinno się na niej wydarzyć, aby nowy kształt państwa zaczął się wyłaniać jako całkowicie niezbędny warunek strategii rozwojowej Polski? Obecny premier i jego rząd wywodzą się z formacji, która na początku wielkiej demokratycznej transformacji postulowała powołanie korpusu wykształconych urzędników państwowych. Udało się jedynie powołać uczelnię, która ich miała kształcić. Trudno nie uznać tego za jedną z większych klęsk nowego państwa. Niedostatki instytucjonalne są też uderzająco widoczne w tym, jak w Polsce budowana jest nowoczesna infrastruktura komunikacyjna – w dwojakim sensie słowa „komunikacja”. Po pierwsze jako system dróg i szlaków komunikacyjnych, od drogowych po powietrzne, po drugie jako system komunikowania się obywateli, czyli sieci informatyczne. O tym, jak wygląda bilans działania państwa w dziedzinie dróg i kolei, lepiej nawet nie mówić, bo to jeden z najbardziej kompromitujących rozdziałów polskiej transformacji.

Raport „Polska 2030” pokazuje zarazem, jak ważne, zgoła zasadnicze znaczenie odgrywają sprawne szlaki komunikacyjne, głównie drogowe (acz nie tylko) w warunkowaniu szybkiego wzrostu gospodarczego. Jedna z tabel pokazuje, że jest to czynnik znacznie ważniejszy przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych niż niższe koszty pracy. Dotyczy to także systemów informatycznej komunikacji, telefonizacji i działania internetu. Polska bezwładność w tych dziedzinach w ogromnym stopniu wynika ze złej administracji, z mitręgi urzędniczej, z niekompetencji i idiotyzmów prawno-organizacyjnych urzędów.

Wnioski – rekomendacje, podsumowujące rozdział o państwie w raporcie , brzmią jednak wyjątkowo ogólnikowo i mało konkretnie. Wydawałoby się, że to zgoła jedna z kluczowych kwestii, bo właśnie od jakości konkretnych decyzji instytucjonalnych będzie zależeć narodowa przyszłości. Lecz cóż ma oznaczać na przykład takie zalecenie: „wprowadzenie mechanizmów precyzyjnego definiowania średnio- i długookresowych celów dla każdego resortu i rządu”? Kto niby i jakie „mechanizmy” ma stworzyć i kto ma takie cele stawiać rządom i urzędom? Być może pomysł Marcina Króla, by powołać oświeconego władcę, odpowiadałby takim sformułowaniom.

Ginące społeczeństwo obywatelskie

Autorzy raportu potwierdzają tezę socjologów o zaniku – rzec można – społeczeństwa obywatelskiego i niskim poziomie tego, co się nazywa ostatnio kapitałem społecznym. Odwołują się do poruszających wyników badania (Diagnoza Społeczna 2007), które pokazało, że wśród dorosłych Polaków mamy najniższy poziom zaufania społecznego: 11,5 proc. Polaków deklaruje, że ufa innym ludziom, podczas gdy w Norwegii czy Szwecji odsetek ten wyniósł 64 proc. i 62,5 proc.

Z drugiej strony, kiedy patrzeć na polską prowincję i miasteczka, i wiejskie gminy, tak intensywnie rozwijające się w ostatnich latach, oraz gdy przypomnieć stopień rozwoju małych i średnich przedsiębiorstw, to rodzi się pytanie, czy kapitał społeczny rzeczywiście jest na tak niskim poziomie, jakby wskazywałyby na to istotnie zawsze bardzo niskie w badaniach ankietowych deklaracje zaufania do innych? Być może pytanie o zaufanie do innych nie jest w Polsce wystarczająco dobrym wskaźnikiem dla określenia zasobów kapitału społecznego.

Może być i tak, że deklaracje braku zaufania wiążą się właśnie z jakimś uogólnionym brakiem zaufania do urzędów, czyli – najogólniej mówiąc – do państwa i ludzi, którzy je reprezentują.

Autorzy dokumentu starają się sformułować model państwa optymalnego dla Polaków i dla dobrej przyszłości. Twierdzą, że najlepszą formułą byłoby „workfare state” i „welfare society”. Po polsku można mówić o „państwie pracowników” i „opiekuńczym społeczeństwie”. Pod tym hasłem kryje się określenie społeczeństwa, które poprzez swoje społeczne organizacje i działalność woluntariuszy wspiera potrzebujących przy pomocy instytucji państwowych i publicznych funduszy. „Państwo pracowników” zaś, jeśli dobrze rozumiem tę ideę, to państwo wspierające pracę i pracujących, które co prawda nie jest „państwem opiekuńczym”, ale zarazem daje ludziom na tyle gwarancji i pomocy, aby mogli rozwijać swoje zawodowe umiejętności, przedsiębiorczość i znaleźć pracę nawet w warunkach kryzysowych.

Od początku udanego procesu transformacji brakło w Polsce zasadniczej dyskusji o tym, jaki ideał państwa i społeczeństwa powinien nam przyświecać i do czego zmierzać powinna polska polityka. Przez lata dominowała myśl „naśladowcza”: trzeba Polskę zbudować wedle europejskich wzorów. Już w połowie lat 90. pojawiła się wątpliwość: czy taki jednolity wzór naprawdę istnieje? Mimo to dążenia polityczne, by Polskę włączyć w instytucjonalny Zachód – przystąpienie do NATO oraz instytucjonalną Europę – akces do Unii Europejskiej – wystarczyły za poważniejsze rozważania na temat optymalnego dla Polaków państwa i jego idealnych interesów na przyszłość. Pytanie to teraz staje się zasadnicze i minister Boni dokonał wielkiej rzeczy, bo tak naprawdę musiał najpierw postawić to pytanie: jakiej Polski chcemy i co można zrobić, aby dotychczasowy, historyczny sukces wykorzystać dla przyszłości? Raport jest właściwie próbą odpowiedzi na takie pytanie, przy okazji zaś fachową diagnozą polskich dylematów i polskich potencjałów. Przedsięwzięcie to jednak wydaje się jakimś kwiatkiem do kożucha, jeśli spojrzeć na rząd, którego formalnie członkiem jest sam minister...