Po raz drugi, gdy przychodzi mi pisać o polskich politykach, natrętnie przypomina mi się dowcip o chłopcach zdumionych tym, że wyrzucono ich z basenu za sikanie do wody. „Jak to, przecież inni to robią?!” – bronili się skrzywdzeni malcy. „Owszem, ale tylko wy z trampoliny”.

Reklama

Jeśli bowiem czegoś u polskich polityków mi brakuje, to jednego – poczucia obciachu, żenady, takiego zwykłego wstydu, który z jednej strony powstrzymuje czasem przed niecnymi postępkami, a z drugiej każe przyjmować przykre ich konsekwencje bez pogrążających i żałosnych tłumaczeń. Przecierałem swego czasu oczy ze zdumienia, kiedy Przemysław Gosiewski publicznie pouczał Ludwika Dorna o konieczności płacenia wysokich alimentów. No bo, u licha, jakim cudem Gosiewskiemu słowa te nie ugrzęzły w gardle? Na co liczył on sam, będąc w identycznej sytuacji? Że się nie wyda? I jakież żałosne było późniejsze milczenie zamiast przeprosin, spalenia się ze wstydu, emigracji na Madagaskar.

Gosiewskiego spotkała całkowicie zasłużona medialna łaźnia, której uniknął bohater chyba najbardziej żenującego spektaklu ostatnich lat Paweł Graś. Zostawmy na moment aspekt antykorupcyjny, który wydaje się oczywisty. Nie wątpię jednak, że szeryf Czuma i minister Pitera, nawet jeśli jakimś cudem Monika Olejnik zechce zmusić ich do zajęcia stanowiska w tej sprawie, Grasia wybronią. Wszak doskonale wiedzą, czyja ręka karmi i rozdaje przywileje. Taka jest ponadpartyjna logika polityki i oni też jej podlegają.

Mnie bardziej interesuje co innego. Łączenie funkcji ciecia i ministra, nocnego stróża i rzecznika rządu, dozorcy i posła nie jest chyba karalne. Nie zabrania tego specjalna ustawa o cieciach ani kodeks nocnego stróża. Zabrania wbudowane niemal w każdego człowieka elementarne poczucie wstydu. Choć przyznajmy, że wobec osobników w rodzaju Grasia nauka jest bezradna. On czegoś takiego jak zażenowanie nie zna. Cóż, skoro nie zna w wieku lat 45, to pewnie już nie pozna.

Reklama

Cieciowi na stanowisku rzecznika mogę na pocieszenie opowiedzieć historyjkę o brytyjskich parlamentarzystach, którzy okazali się mistrzami Europy w ciągnięciu na lewo i prawo przeróżnych korzyści. Obciążali więc bez obciachu parlament rachunkami za sprzątaczki, hydraulików, grille i pisemka pornograficzne. I tu dochodzimy do fundamentalnej różnicy między naszymi krajami. Tam wieść o takim postępku parlamentarzystów wywołała falę gniewu i oburzenia. Żadna z gazet nie próbowała skandalu tuszować, bo wykryła go konkurencja.

U nas Graś może nie tylko nie płacić podatku, ale nadal zasiadać w fotelu ministra. Okazuje się bowiem, że to nie politycy, ale my, opinia publiczna, my, dziennikarze jesteśmy tego poczucia wstydu pozbawieni jeszcze bardziej.