Rozmową z Michałem Bonim kończymy pierwszą część debaty o rządowym raporcie „Polska 2030. Wyzwania rozwojowe”, którą na łamach „Dziennika” prowadziliśmy przez ostatni miesiąc. Wypada dodać parę słów komentarza.

Po pierwsze, głębszego zastanowienia wymaga, czemu właściwie debata wywołana przez raport ekipy Boniego jest dotąd tak rachityczna. Poza naszymi łamami nie toczyła się na szerszą skalę w żadnym z głównych mediów, ani tych sprzyjających rządowi, ani mu otwarcie wrogich. Być może te pierwsze uznały raport Boniego za zbyt oczywisty i potrzebny, by z nim otwarcie polemizować. Te drugie zaś potraktowały rzecz całą jako kolejny przejaw politycznego PR – jak pisał w „Dzienniku” Michał Sutowski z „Krytyki Politycznej”, „Platforma próbuje kolonizować dla nas przyszłość”. Jest też motyw trzeci, na który zwracali u nas uwagę Jan Rokita i Paweł Śpiewak. Wedle Rokity raport Boniego to osobliwość, wręcz dziwactwo idące w poprzek trendów współczesnej polityki, myślenia o państwie – i wbrew realiom polskiej sceny politycznej. Te zaś – pisał Śpiewak – sprowadzają się do funkcjonowania partii w roli instytucjonalizowanych form służalstwa politycznego wobec bijących się o władzę Tuska i Kaczyńskiego. W takiej rzeczywistości niemożliwie jest skuteczne wprowadzenie w życie jakiegokolwiek pakietu reformatorskiego. Trudno całkowicie zanegować tę tezę.

Reklama

A jednak, na przekór naszym czarnowidzom sądzę jednak, że warto o raporcie Boniego i o szansach na przyszłą Wielką Rekonstrukcję (termin własny Rokity) rozmawiać. Jest już z kim. Klasa polityczna zmienia się powoli, choć jak przypomnieć wczesne lata 90., widać postępującą profesjonalizację (nie tylko w dziedzinie politycznego PR). Szybszym zmianom ulega jednak społeczeństwo, a przynajmniej te jego grupy, które stanowią twarde jądro dojrzałych demokracji. Ostatnie 20 lat dało im szansę przyspieszenia własnego rozwoju, zbudowania ekonomicznych podstaw funkcjonowania. Nie muszą już się martwić o przetrwanie (widać to choćby po wynikach Diagnozy Społecznej 2009), wykształcenie dzieci, mają poczucie, że poziom rozważań ograniczający się do wyboru miejsca kolejnych wakacji jest poniżej ich aspiracji i możliwości. Ci ludzie – wolne zawody, klasa średnia, przedsiębiorcy – zaczynają się uaktywniać, organizować, wspierać. W pierwszej kolejności, co oczywiste, na rzecz najbliższego otoczenia i swych lokalnych społeczności. Ale gdy dostrzegają – co jest dla współczesnych Polaków nowym doświadczeniem – że współdziałając nawet w małej skali, można wiele zbudować, obudzić drzemiące dotąd pozytywistyczne moce – pojawia się zrozumiała pokusa stawiania pytań i szukania odpowiedzi na szerszą skalę. Nie chcę powiedzieć, że w ten sposób powstaje klimat dla oddolnego tworzenia ruchów politycznych, ten scenariusz nigdy w Polsce nie zafunkcjonował i w XXI wieku wydaje się zupełnie nierealny. Myślę raczej o stopniowym wzroście znaczenia klienteli tych ośrodków politycznych, które będą występowały z hasłami modernizacyjnymi. To z myślą o tych bardziej świadomych i silniej zaangażowanych odbiorcach powstał raport Boniego. W tym sensie można go uznać za element politycznego PR – tak, jest to próba wciągnięcia ludzi w pewien projekt cywilizacyjnej zmiany. Czy jest to jednak projekt Platformy? Patrząc na dotychczasowe dokonania, trudno odnieść takie wrażenie. Jest to raczej projekt dla partii, która jeszcze nie powstała albo nie osiągnęła swojej dojrzałej, przemyślanej formy.

Kilka lat temu wynajęto za ciężkie pieniądze zachodnich specjalistów od marketingu, by pomogli „sprzedawać” Polskę. Powstał wtedy m.in. znak graficzny, który miał stać się naszą rozpoznawalną międzynarodową wizytówką. Ten projekt zakończył się kompletnym fiaskiem – czy ktoś jeszcze pamięta i używa „polskiego logo”? Stało się tak, mam wrażenie, ponieważ wóz został na siłę wyprowadzony przed konia. Zaczęto myśleć o ładnym opakowaniu produktu, który nie został nigdy dobrze zdefiniowany, przemyślany. Co jest tą polską specjalnością, co zapewnia nam – i będzie zapewniać – istotne miejsce w społeczności międzynarodowej. Dokąd dążymy, jak chcemy w XXI wieku uczestniczyć w podziale zadań i obowiązków. Czy będziemy graczem istotnym, nowoczesnym, odpowiedzialnym, czy tylko odtwórcą, wykonawcą cudzych pomysłów.

Reklama

Także o tym wszystkim jest raport ekipy Boniego.

Jest to dokument daleki od ideału. Zgadzam się szczególnie z trzema uwagami krytycznymi. Po pierwsze, brak uwzględnienia kryzysu, jaki od miesięcy toczy świat. Po jego zakończeniu – ten moment ciągle trudno przewidzieć – porządek światowy trzeba będzie poukładać na nowo. Tak działo się po poprzednich tąpnięciach, a każde kolejne było poważniejsze, można rzec – bardziej kreatywne. Sądząc po skali nowelizacji polskiego budżetu, najgorsze jest dopiero przed nami. A w zbiedniałym polskim państwie wiele części raportu Boniego trzeba będzie po prostu napisać od nowa.

Po drugie, ogólnikowość wniosków. Trudno bronić tej części dokumentu, w której używa się żargonu do opisania oczywistych potrzeb i celów, nie wskazując logicznej drogi do ich osiągnięcia. Na 400 stronach można było pokusić się o pewne szczegółowe pomysły – by było się o co spierać.

Reklama

Trzeci problem to wyraźny przechył tego dokumentu w stronę problematyki społecznej i socjalnej – najbliższych sercu Michała Boniego, ale niestanowiących przecież całościowej oferty i koncepcji dla siły politycznej, która chciałaby reformować kraj. Ten, jak zauważa Rokita, musiałby przyłożyć zdecydowanie znacznie większą wagę do przebudowy budżetu, finansów, prawodawstwa czy wymiaru sprawiedliwości.

I uwaga ostatnia: sam fakt powstania raportu Boniego paradoksalnie najdobitniej świadczy o słabości, dysfunkcjonalności państwa. Podobne opracowania są zwykle tworzone przez niezależne ośrodki badawcze, think tanki, które są dostawcami myśli strategicznej dla rządzących. W Polsce temu sektorowi nie dano szansy. Liczących się ośrodków badawczych jest ledwie kilka, a powracające co jakiś czas idee tworzenia „prawicowych” lub „lewicowych” (świadomie używam cudzysłowów) think tanków pozostają mrzonką. Kiedy więc przychodzi do kreślenia strategii rozwoju kraju, okazuje się, że jedynym władnym do tego ośrodkiem jest sam rząd, i wynajęta przez jednego z ministrów ekipa młodych, praktycznie anonimowych fachowców.

Powtórzę, to wszystko nie neguje wagi raportu Boniego. Jego prawdziwe znaczenie poznamy dopiero wtedy, gdy rząd zacznie przekuwać niekonkretne wnioski na konkretne zmiany legislacyjne i zarządcze. Wtedy okaże się, czy będzie to kolejny papier, który nie przyda się nikomu do niczego. Oby do tego nie doszło.