Nie, to nie jest prawdziwy początek mojego tekstu. To pierwszy akapit artykułu, który powstałby, gdybym pisał go w poetyce zaproponowanej przez wymienionych wyżej trzech autorów. To, co piszą, trudno określić jako rzetelną publicystykę. Jad, złośliwości, epitety, protekcjonalny ton.
Trzech apologetów
Trzej zwolennicy PiS ostro skrytykowali krytyków PiS. Ich święte prawo. Ale styl, w jakim to robią, jest żenujący. Kilka próbek. Rafał Ziemkiewicz: „kipi histeryczna nienawiść do >Kaczorów< granicząca z obsesją”, „>Szkło kontaktowe< to ulubiona audycja zakochanej w sobie >elitki<”. Ryszard Legutko: „Publicystyka antypisowska jest jako analiza bezwartościowa, w treści nierzadko horrendalna i niedorzeczna”. A po tym otwarciu daje profesor przykład subtelnej intelektualnej analizy sprowadzającej się do stwierdzenia, że polskie społeczeństwo to kibice, a część kibiców prawicowej drużyny nie znosi. Jakże głębokie. Paweł Lisicki trochę waży słowa, ale cały jego tekst jest pod niepisanym hasłem „salonik nie lubi PiS, a ludziska PiS lubią, cha, cha, cha”. Lisicki w gruncie rzeczy dowodzi oczywiście, że to salonik i wykształciuchy są głupie, a lud ma swą mądrość i przenikliwość. Ciekawe, że nie ironizował tak, gdy fantastyczne notowania wbrew – jaką sądzili prawicowi publicyści – elementarnej logice miał Aleksander Kwaśniewski.
Można by podobnym tonem i w zaproponowanym przez autorów stylu zbijać każde napisane przez nich zdanie. Ale po co? Strata czasu. Zamiast polemiki wic, kilka refleksji. Lektura trzech tekstów trzech inteligentnych autorów i bystrych obserwatorów bardzo mnie zasmuciła. Na bitych kilku stronach nie odnieśli się oni do żadnej tezy stawianej przez krytyków PiS. Zastosowali banalnie prostą, ale niegodną polemistów metodę. Sprowadzili głosy swych oponentów do najmniejszej wspólnej karykatury, ustawili sobie przeciwnika w narożniku i zaczęli go okładać pięściami. Przy okazji zastosowali dokładnie taki model działania, jaki zarzucają swym przeciwnikom. Po co pisać o konkretach, skoro można przeciwnika odsądzić od czci i wiary? Przypisujemy więc mu intelektualną niższość i sugerujemy, że próbuje on ją przesłaniać pozorami wyższości. Ciekawe, że autorzy, którzy salonikowi i „elitce” zarzucają absolutnie pogardliwy stosunek do mas, sami z najwyższą pogardą traktują masy przeciwników swej ukochanej opcji. Bo jak na przykład pisze Ryszard Legutko o opozycyjnych politykach z PO? Najpierw zarzuca im amatorszczyznę i popełnienie historycznego błędu, jakim było według niego niewzięcie (oczywiście z ich winy) ślubu z PiS. Potem zaś stwierdza, że zamiast mądrych szachistów ci, co w opozycji, to „małpy medialne”.
Ślepota prawego oka
Prowadząc dialog w Polsce (choć to raczej byłaby suma monologów) w ten sposób, daleko nie zajedziemy. Nie zadaję razów. Zastanawiam się raczej, czy w którymkolwiek z moich tekstów posługiwałem się tego typu językiem. Mam nadzieję, że nie, ale może ten styl dostrzega się tylko u innych. Jeśli więc sam podobnie zgrzeszyłem, proszę o wybaczenie. Mój smutek po lekturze trzech tekstów wynikał z szacunku, jaki mam dla autorów. Przecież jeszcze niedawno zachwycałem się niektórymi tekstami Rafała Ziemkiewicza, co mówiłem mu osobiście. Jeszcze niedawno na seminarium zorganizowanym w Krakowie z uwagą słuchałem profesora Legutki i robiłem notatki, by nie umknęły mi jego słowa. Z wielką ciekawością czytałem też teksty Pawła Lisickiego. A dziś jesteśmy tak daleko. Pal diabli, że jesteśmy daleko od siebie. Problem w czym innym. Patrzymy na Polskę i widzimy inne kraje. Czy to prawicowi publicyści oślepli na lewe oko? A może liberałowie mają jaskrę, która dotknęła oko prawe?
Rafał Ziemkiewicz pisze o wspólnocie antykaczystów i sugeruje, że antykaczyzm jest biletem wstępu do pseudoelitarnego salonu. Jako przykład podaje „Szkło kontaktowe”. Lubię ten program, choć fakt, czasem irytuję się, widząc teksty SMS-ów, jakby trwał wyścig, kto lepiej i mocniej przywali Kaczyńskim. Ale zamiast szydzić, warto zastanowić się, na czym polega fenomen programu w TVN 24. Otóż „Szkło” będące Radiem Maryja dla – ja powiem: inteligencji, wicepremier Dorn powie: „wykształciuchów” – dało poczucie wspólnoty paru milionom ludzi. Nie przez przypadek to pasmo ma w TVN 24 jedną z najwyższych oglądalności. Ludzie nie oglądają „Szkła”, nie dzwonią do niego (zwykle się zresztą nie dodzwaniając) i nie piszą SMS-ów z myślą, by wstąpić do antypisowskiego klubu. Mam wrażenie, że odreagowują raczej graniczącą z desperacją frustrację. I cieszą się widząc, że tak jak oni, myśli wielu innych. Z Małkini, Zielonej Góry i Bytomia nie dzwonią przedstawiciele zakochanej w sobie „elitki”, ale zwykli Polacy, którym – tak – nie podobają się Kaczyńscy i ich rządy. Jeśli prawicowi publicyści pomstują na krytykę Radia Maryja i zachęcają do próby zrozumienia fenomenu tego radia, to ja zachęcam do chwili refleksji o tym, dlaczego tylu ludzi najlepiej oddycha „na Szkle”. Czy to takie szokujące, że nie podobają im się niektóre tyrady premiera, że nie akceptują wyskoków wiceministra Macierewicza, że odrzucają ideologizację szkół proponowaną przez wicepremiera Giertycha, że śmieją się z cenzorskich zapędów pani Kruk, że wstydzą się po występach pani Fotygi? I czy to dziwne, że chcą to jakoś odreagować? Przecież prawicowi publicyści nie chcą, jak sądzę, by ludzie odreagowywali swe frustracje pod Pałacem Prezydenckim i pod kancelarią premiera. Niech więc docenią, że władza ma bezpłatny wentyl bezpieczeństwa.
Prawą marsz
Nie fair jest wrzucanie do jednego worka wszystkich, którzy mają cokolwiek krytycznego do powiedzenia o rządzących braciach i o PiS: autorów SMS-ów do „Szkła”, profesorów Krzemińskiego i Śpiewaka oraz wymienionych przez Pawła Lisickiego arcybiskupa Życińskiego, profesora Geremka, Jacka Żakowskiego i niżej podpisanego (dziękuję za komplement, bo to towarzystwo mnie nobilituje). Nie warto sprowadzać wszystkich głosów krytyki do kategorii „zbiorowej histerii”.
Uważnie czytam teksty zwolenników obecnej władzy – i jej krytyków. Z artykułów Aleksandra Smolara, Waldemara Kuczyńskiego, Jarosława Gowina i wielu innych bez wielkiego wysiłku można wyczytać konkretne zarzuty i ich uzasadnienie. Można się z ich tezami nie zgadzać, pewnie, ale jest z czym polemizować. Można i warto to robić, bo okładania się cepami wystarczy w Sejmie. Można oczywiście pójść szlakiem wytyczonym przez wicepremiera Dorna i uznać, że partnerem do dialogu jest Karol Modzelewski, ale poza tym ekskluzywne prawa do polemizowania z PiS nie przysługują nikomu. Można oponentów wyszydzać i nazywać ich pseudoautorytetami z salonu, łże-elitami, „elitkami”, „wykształciuchami”. Dziwię się jednak, że wicepremier zapomina, iż wykształciuchy też głosują, a publicyści idący jego śladem zniżają się do tego poziomu. Wśród ludzi chłostanych teraz za demagogiczną oczywiście krytykę PiS jest wielu takich, którzy słów miażdżącej krytyki nie szczędzili także PO. Sam takich tekstów napisałem kilka. Byłbym spokojniejszy o „symetrię obiektywizmu”, gdyby autorzy, o których mówię, kiedyś, kiedykolwiek, równie krytycznie spojrzeli na rządzącą partię. Bo jeśli się to nie stanie, będę podejrzewał, że to jednak oni cierpią na nieczynność lewego oka, a nie ja na problemy z prawym. Swego czasu prawicowy publicysta Jan Wróbel wezwał swych kolegów, by starali się jednak unikać absolutnego bezkrytycyzmu wobec obecnie rządzących. Sądząc po gazetowych tekstach, apel minął bez echa. Ale nie minął. Głośno mówi się bowiem, że Wróblowi wielu po prawej tego tekstu darować nie może. Prawą marsz? Równo?
Są ich legiony
W tekstach trzech autorów (przepraszam za „fetorów” z pierwszego akapitu, to było dla uzyskania efektu otrzeźwienia) uderza mnie jeszcze jedno. Otóż zachowują się oni, jakby zwolennicy PiS dalej byli prześladowaną grupą pierwszych chrześcijan, na których życie dybią siły zła. Tymczasem ich ulubiona partia kontroluje już i bazę, i – po raz pierwszy – nadbudowę. TVP 1 – ich, TVP – 2 ich, TVP 3 – ich, Wiadomości – ich, Panorama – ich, Jedynka radiowa – ich, Trójka – ich, w gazetach ci ich legiony. Któż jest więc w defensywie? Toż o 22 dzień w dzień serwuje się publice w TVP słuszną publicystykę – nieubłaganą dla wrogów nowego porządku i przymilną oraz nadskakującą, a jakże, wobec ludzi władzy, szczególnie jednego (a dobro dziennikarstwa?). Nie ma przebacz. Do tego jest jeszcze rozgłośnia Ojca Dyrektora i Krajowa Rada Radiofonii, która czuwa, by było „po naszemu”. Kto tu jest bezsilną ofiarą histerii? Oprych wpadł do knajpy i się piekli, że nie wszyscy go kochają.
Jeszcze nie ogoliliśmy sobie głów i nie założyliśmy na szyje łańcuchów, jeszcze nie okładamy się pałami, jeszcze zachowujemy jako takie maniery. Ale dajemy się wepchnąć w kanał, którym rządzi leninowska logika „kto kogo”? Pytanie, czy potrafimy ze sobą rozmawiać, czy też umiemy już wyłącznie na siebie warczeć? Warto, byśmy wspólnie wykonali wysiłek i ocalili poziom polskiej publicystyki, bo na razie wygląda, jakbyśmy (celowo używam „my”, nawet na wyrost go używam) na głowie stawali (małpiej), żeby polska publicystyka była na poziomie polskiej polityki. Czyli nisko, coraz niżej. Bo przyjdzie taki czas, gdy zamierzchłą przeszłością będą PO, PiS i POPiS. I tylko blizny po ranach zadanych w ich imieniu albo wyłącznie w imieniu własnym, pozostaną. A po co? Naprawdę nie warto.
---------------------------------------------------------------
Tomasz Lis – dziennikarz telewizyjny, twórca programów informacyjnych „TVN Fakty” i „Wydarzenia” oraz publicystycznego „Co z tą Polską”. Członek Zarządu ds. programowych Telewizji Polsat. Ostatnio opublikował „Nie tylko fakty” (2004). Dziennikarz Roku w 1999 r., laureat trzech „Wiktorów”