Przypomnijmy, że wówczas Jelcyn, który znajdował się w konflikcie z parlamentem, nie był w stanie z nim współpracować, rozwiązał go i wydał rozporządzenie w sprawie przyspieszonych wyborów.

W odpowiedzi Rada Najwyższa odmówiła podporządkowania się dekretowi prezydenckiemu, uznając go za zamach stanu. Kilka godzin później zaprzysiężyła na stanowisku prezydenta Federacji Rosyjskiej dotychczasowego wiceprezydenta Ruckoja.

Reklama

Ostatecznie sprawę rozwiązało wierne Jelcynowi wojsko, które wkroczyło do Moskwy i stłumiło bunt parlamentu. Także i na Ukrainie – prezydent Juszczenko, zmęczony niekończącymi się sprzeczkami z władzą ustawodawczą, czyli Radą Najwyższą, postanowił zagrać va banque i ogłosił nowe wybory.

Parlament nie uznał rozporządzenia, a społeczeństwo i politycy są podzieleni w sprawie interpretacji konstytucji. Pojawiło się zagrożenie dwuwładzą ze wszystkimi tego konsekwencjami. Podobieństwo jest tym większe, że okres od kryzysu do rewolucyjnego podziału władzy (Rosja – sierpień 1991 rok, Ukraina – grudzień 2004 rok) jest mniej więcej taki sam - niewiele ponad dwa lata.

Reklama

Ukraina to nie Rosja Na tym jednak podobieństwa się kończą. Rozwój wypadków na Ukrainie pokazuje, że to zupełnie inny kraj niż Rosja, a proste analogie nie mają tu zastosowania. Dzisiejsze i minione wydarzenia różnią się zasadniczo.

Po pierwsze, czternaście lat temu Rosja przeżywała najostrzejszy kryzys socjalno-ekonomiczny w swych dziejach. Walka o władzę na Kremlu odbywała się w warunkach zagrożenia wybuchem. Dzisiejsza Ukraina, przy jej niezliczonych problemach, jest państwem konsekwentnie zmierzającym ku demokracji, które się rozwija i wzrasta.

Po drugie, w Rosji 1993 roku praktycznie nie istniał system reprezentowania interesów. Resztki sowieckiego ustroju państwowego zmieszały się z elementami nowego systemu i w takim chaotycznym środowisku dojrzewały aspiracje nowych warstw społeczeństwa. Nie istniał mechanizm współdziałania grup o rozbieżnych interesach - ani publiczny (struktura partyjna) ani „niejawny” (skuteczne uzgodnienia i lobbowanie).

Reklama

Na Ukrainie roku 2007 roku działają silne finansowo-gospodarcze grupy wpływu, a ich interesy są reprezentowane przez partie polityczne, które z kolei mają oparcie w wyborcach, a więc w realnych kręgach społeczeństwa. Współdziałanie tych interesów leży u podstaw całej polityki państwowej.

Po trzecie, na ulicach Moskwy w październiku 1993 roku rozstrzygała się zasadnicza kwestia władzy i przyszłego ustroju państwa. Każda ze stron liczyła na pełne zwycięstwo. Trudna równowaga Struktura społeczeństwa ukraińskiego w zasadzie nie pozwala na to, by którakolwiek ze stron mogła liczyć na bezwarunkowy triumf.

Różnice kulturowo-historyczne i gospodarcze między poszczególnymi regionami i grupami społecznymi nie znikną nigdy, niezależnie od okoliczności. To rzeczywistość, z którą powinien się liczyć każdy odpowiedzialny polityk.

Wydarzenia ostatnich lat pokazują wyraźny algorytm. Jak tylko któraś z sił politycznych (a za każdą stoją i interesy ekonomiczne i wiele innych) gwałtownie „przeciąga kołdrę” na swoją stronę, cały system zaczyna pracować na odbudowę zachwianej równowagi. Jak wiadomo działanie jest równe przeciwdziałaniu.

Radykalny zwrot steru po pomarańczowej rewolucji zburzył równowagę. Jednak wahadło skierowało się w drugą stronę – wybory do Rady Najwyższej zneutralizowały wyniki elekcji prezydenckiej. Kompromis rządowy zawarty latem 2006 roku ustalił nową równowagę, która chwiała się coraz bardziej w ciągu ostatnich miesięcy.

Kiedy koalicja parlamentarna, decydując się na ostateczną reformę konfiguracji politycznej na swoją korzyść, ostatecznie zlikwidowała ją, druga strona zdecydowanie się temu sprzeciwiła. Prezydent rozwiązał parlament.

Ukraińska przestrzeń polityczna w miniaturze jest tym samym „wielobiegunowym światem”, którego budową na poziomie globalnym zajmują się dziś wielkie mocarstwa. Taki system z zasady jest niestabilny, dominują w nim sojusze i koalicje sytuacyjne, jednak zawsze dąży on do równowagi. W takim systemie czyjaś bezwarunkowa dominacja jest nie do przyjęcia. Dwubiegunowy (dwupartyjny) system teoretycznie jest możliwy, lecz trudno w nim pomieścić różnorodność form społeczno-politycznych.

Pozostają zatem trudne, niekończące się manewry różnych sił i powolny ruch do przodu. Siła społeczeństwa Nie oznacza to jednak, że dramatyczne zwroty są wykluczone, ale prawdopodobieństwo, że po każdym zwrocie nastąpi poważna korekta, jest ogromne.

Społeczeństwo ukraińskie różni się od rosyjskiego jeszcze większą zdolnością do samoorganizacji. Od marca do czerwca 2006 roku w kraju nie funkcjonowały prawie żadne organy władzy - Rada Najwyższa nie mogła przystąpić do pracy, a rząd i Sąd Konstytucyjny były w rozsypce. Z boku wszystko to wyglądało tak, jakby Ukraina za chwilę miała runąć w otchłań chaosu.

Tymczasem w żaden sposób nie przekładało się to na nastroje ludzi. Funkcjonowali oni w normalnych warunkach, a gospodarka rozwijała się lepiej niż w okresie sprawowania rządów Julii Tymoszenko. Dzisiejszy konflikt w Kijowie jest kolejnym testem na to, w jakim kierunku zmierza ten kraj.

Zimą 2004 - 2005 roku elita polityczna wykazała się odpowiedzialnością - nie poczyniła gwałtownych ruchów i zdecydowała się pójść drogą cywilizowanej konkurencji bez względu na to, jak śmiesznie wyglądałyby kulisy tych wydarzeń. Jeśli zdrowy rozsądek i wyczucie kompromisu i tym razem wezmą górę, będzie to oznaczać, że „europejski wybór” Ukrainy nie jest pustą obietnicą.