Za swoje zbrodnie Roman Polański odpowiedział. Wieloletnim wygnaniem. Filmami, które pewnie nigdy nie osiągnęły sławy, pieniędzy i zaszczytów, jakie mogło mu zapewnić Hollywood. 33 latami życia z piętnem ściganego pedofila. Czas zrobił swoje. Dziś 76-letni człowiek nie musi już być na powrót przewożony w kajdankach przez pół świata. Tym bardziej że odpowiadać miał nie za same czyny, ale za sądowe błędy proceduralne. Miejmy nadzieję, że to brały pod uwagę szwajcarskie władze, a nie sławę, zasługi dla kina i apele jego możnych znajomych. Tych wszystkich, którzy utrzymywali, że gwiazdora nie można traktować jak pospolitego przestępcy seksualnego.

Reklama

Żar sympatii do Polańskiego nieco wystygł po publikacji zeznań jego ofiary. Drastyczne opisy przerywane prośbami 13 letniej dziewczynki: „nie”, „proszę nie” – swoje zrobiły. Teraz kiedy oddajemy do druku ten numer, na ekrany powraca jednak dawny tryumfalizm jego przyjaciół, ale i polityków. Francuskich i polskich elit fałszywie odczytujących decyzję jako zwycięstwo sprawiedliwości. Jeżeli już, to litości. Bo czyny Polańskiego pozostają dziś równie ohydne, co w 1977 roku. Prawo amerykańskie nie dosięgnie go w Europie, ale hańba nie może znać granic.