"Cechą sytuacji na Bliskim Wschodzie i w Maghrebie jest przede wszystkim nieprzewidywalność" - zastrzega Dziekan. - "W Tunezji widać, że pomału sytuacja zaczyna się uspokajać. Myślę, że ostatecznie rząd dojdzie do wniosku, że musi ze swojego składu usunąć wszystkich członków poprzednio rządzącej partii. Tam w tej chwili to jest podstawowy problem".

Reklama

Inna sytuacja panuje jednak w Egipcie, gdzie problemy stopniowo narastały od wielu lat. "W Egipcie od około 30 lat mamy do czynienia ze stanem wojennym. Z drugiej strony od dawna było słychać nawoływania do obalenia prezydenta Hosni Mubaraka. Zarzucano mu działania prowadzące nie tylko do problemów politycznych, ale także gospodarczych. Ogólnoświatowy kryzys dodatkowo się na to nałożył, ponieważ bardzo znacząco wzrosły ceny żywności" - podkreśla polski arabista.

"Mubarak może stracić władzę. Zmiany mogą również nastąpić w Jordanii, ale one będą o tyle międzynarodowo niezauważalne, że tam sprzeciw jest przeciwko rządowi, o którego szefie nikt poza specjalistami nie słyszał. Tam się może rząd zmienić, ale nie zmieni się król, tego typu haseł nikt w Jordanii nie podnosi. Król Abdullah II może być czynnikiem, który doprowadzi do złagodzenia sytuacji" - twierdzi.

Jego zdaniem obecne niepokoje w świecie arabskim przypominają sytuację, jaka nieraz już miała miejsce. "To nie jest tak, że wszystko się zaczęło w Tunezji, że to jest nagle, że tego wcześniej nie było. Tego typu przypadki bywały właściwie we wszystkich krajach arabskich od wielu lat. Jeśli niepokoje nie przeniosą się na inne kraje, szczególnie te, które mają znaczne zasoby ropy naftowej, to problemu dla świata nie będzie. Żadne z tych trzech krajów, o których mówimy, nie ma na tyle dużych złóż ropy naftowej, żeby one wpływały na gospodarkę światową. W Egipcie trochę jest, w Tunezji trochę jest, w Jordanii nic nie ma".

To jednak nie znaczy, że nie będzie poważniejszych konsekwencji. "Niepokoje mogą natomiast wpłynąć na inną część gospodarki, już nie tak ważną dla świata co dla tych krajów, to znaczy na turystykę. Może to wywołać dalsze problemy w tych krajach, natomiast nie będzie wpływać w znaczącym stopniu na sytuację globalną czy nawet regionalną" - mówi Dziekan.

"Dopóki nie będzie mieszania się sił zewnętrznych w sytuację, to myślę, że Zachód nie ma się czego obawiać. Zazwyczaj tak w krajach arabskich bywa, że są to dosyć burzliwe, ale krótkie - jak oni to nazywają - rewolucje, po których dość szybko wszystko wraca do normy. Przewiduję, że tak to powinno być. Warunek jest jednak jeden - brak interwencji zewnętrznych, szczególnie z Zachodu. Myślę, że dlatego do tej pory świat zachodni tylko obserwuje te wydarzenia, ponieważ wśród ugrupowań opozycyjnych zawsze są ugrupowania albo religijne albo wprost fundamentalistyczne. W momencie, kiedy by się pozwoliło na to, co my nazywamy demokracją, to istnieje niebezpieczeństwo takie jak w 1991 r. w Algierii, że wygrają siły o charakterze religijnym. Tego Zachód się panicznie boi" - konkluduje.