Marian Opania przyznał, że otrzymał propozycję zagrania w filmie przygotowywanym przez Antoniego Krauze, ale od razu odmówił. Zdaniem Lindy, Opania - wedle swoich szacunków - najwidoczniej nie potrafi wystarczająco wczuć się w postać. Aktor musi poczuć postać, psychologię, prawdę tej postaci. Widocznie on tego nie czuje - mówił Linda.

Reklama

Chwilę później jednak dodał, że cała dyskusja na temat filmu "Smoleńsk" i obsadzania w nim konkretnych aktorów zakrawa na paranoję. - Przecież jeszcze nie ma tej roli, nikt tego nie czytał. Mówimy o czymś, co nie istnieje. Robimy z siebie idiotów w tej chwili, dyskutując na ten temat. Sami się wpędzamy w jakąś politykę. Ludzie, nie róbmy tego, to nie ma sensu - apelował aktor.

Linda przyznał, że wcielanie się w role ludzi żyjących lub takich, którzy stosunkowo niedawno odeszli i wciąż są mocno obecni w publicznej świadomości, jest wyjątkowo trudne. Ja osobiście raczej bym się na to nie godził, ponieważ wydaje mi się to zbyt trudne, zbyt niejednoznaczne. Brakuje dystansu niezależnie od tego, jakie te postaci naprawdę prezentują poglądy - stwierdził. Dodał, że jego zdaniem pewne sprawy muszą jakiś czas poleżeć, by twórcy a także widzowie nabrali do nich dystansu. A tutaj trafiły się postaci, do których (...) jeśli chodzi o Kaczyńskiego totalnie nie mamy dystansu - podkreślił.

Robienie tego filmu jest już oszołomstwem, niestety. To jest wywoływanie wojny - podsumował Bogusław Linda i zaapelował, by najpierw pokazany został scenariusz, a potem przeprowadzona dyskusja o sensie kręcenia takiego obrazu. Wywołujemy wojnę, rzucając temat. Temat, który się rzuca jak cegłę na ulicy. To jest po prostu żenada - mówił Linda.