Zauważmy, że nawet tak nieskorzy do zaperzania się w dyskusji jak profesorowie Jerzy Jarzębski i Klaus Bachmann ("GW", 22.06) nie byli w stanie przekroczyć swoich narodowych uwarunkowań i w zgodnym duecie przedstawić chociaż przybliżony punkt widzenia. Najwyraźniej jeszcze się tego zrobić nie da. Czas II wojny światowej nie jest na tyle odległy, by pozwalał na potrzebny dla pełnego obiektywizmu dystans. A poza tym filmów fabularnych nie kręci się przecież dla celów naukowych. Filmów dokumentalnych o tamtym czasie zresztą też jeszcze nie. Długo jeszcze będzie w tym dyskursie chodziło o inne cele niż goła prawda - jeśli wyrażenie pełnej prawdy o takich historycznych zdarzeniach jest w ogóle możliwe.
Nie obejrzałem, niestety, głośnego ostatnio filmu niemieckiej telewizji publicznej "Nasze matki, nasi ojcowie", trudno byłoby mi więc powiedzieć cokolwiek na jego temat i nie o samym filmie będzie tu mowa - ważniejsza jest w tym przypadku jego recepcja.
Chodzi w tym przypadku jednak o siłę stereotypu, o zakodowanie pewnej wizji i oceny, które wyrażone jednym obrazem zapadną w pamięć milionów. Zawsze przecież można wydobyć z mroku dziejów jakiś fakt, jakieś kompromitujące zdarzenie, o którym jedni chcieliby jak najszybciej zapomnieć, a które dla innych posłużą do czarnej propagandy. Ale kiedy mierzymy się z przeszłością, ważne są zawsze intencje, z jakimi trudne wątki eksponujemy i rozkładamy akcenty. W tym przypadku łatwo było zarówno odkryć intencje i przewidzieć reakcję.
Po stronie niemieckiej ktoś na pewno odetchnął z ulgą: nie tylko nasi byli brutalni i podli - taka już jest natura wojny. No tak, wojna jest straszna, trzeba jej na przyszłość uniknąć. Pokazujemy więc jej prawdziwe oblicze, a zatem postępujemy szlachetnie. A przy okazji naszych chociaż trochę podniesiemy na duchu.
Po stronie polskiej długo nie zamilkną protesty, ponieważ scena z żołnierzami AK, zdarzenie jednostkowe (trudno mi powiedzieć, czy prawdziwe, bo nigdy o czymś takim nie słyszałem) usiłuje się przekształcić z poniżający stereotyp. W pewnych sytuacjach nawet prawda może się okazać kłamstwem - właśnie poprzez niesprawiedliwe rozłożenie akcentów bądź złe intencje. Zdaje się mamy tu do czynienia z taką klasyczną sytuacją.
Czy to źle, że film został u nas pokazany? Przeciwnie, bardzo dobrze. Lepiej dzięki temu zrozumiemy, o co naprawdę idzie gra. Trzeba też pamiętać, że tylko w pewnym ograniczonym zakresie gra o historię polsko-niemiecką toczy się w naszych krajach. Znacznie ważniejsze jest to, co pod tym względem dzieje się i będzie się dziać w Stanach Zjednoczonych. USA długo jeszcze, a na pewno za życia obecnych pokoleń, będą stanowić najważniejsze miejsce kształtowania się historycznego oglądu tego, co się na świecie działo i dzieje. Z prostej przyczyny - z racji istnienia tam najważniejszych ośrodków akademickich, które oddziaływują nie tylko na Amerykanów, ale dosłownie na wszystkich, bo zjeżdżają tam ludzie ze wszystkich stron i stamtąd wyjeżdżają z pewnym zasobem wiedzy, czy nawet tylko wyobrażeń. I to masowo.
Duże wrażenie zrobiło na mnie swego czasu to, że od dziesięcioleci rząd niemiecki funduje kilkadziesiąt stypendiów doktorskich dla obcokrajowców, którzy chcą zajmować się historią Niemiec. Najczęściej beneficjentami tych stypendiów są młodzi Amerykanie, którzy następnie po powrocie do Stanów zostają profesorami i uczą cały świat. Od tamtej chwili przestałem się dziwić, że to nie Niemcy wywołali II wojnę światową, tylko naziści, że nie ma już dawno niemieckich obozów koncentracyjnych, tylko polskie - bo głównie były na terenach polskich, a tam szaleli przecież właśnie naziści.
Czy stać nas na 50 stypendiów doktorskich dla cudzoziemców zajmujących się Polską? A dlaczego by na przykład nie 30? Słusznie nasze NSZ ściga historycznych kłamców, choć raczej, jak widać z kiepskim skutkiem, bo ten, kto się broni i gwałtownie zaprzecza faktom, nie znajduje się nigdy w komfortowej sytuacji.
Znacznie efektywniejsza jest długa droga budowy wizerunku historycznego, obliczona na tworzenie korzystnego obrazu Polski w światowych ośrodkach opiniotwórczych. Jan Paweł II i "Solidarność" na długo pod tym względem nie wystarczą. A nigdy nie zmusimy nikogo, by myślał dokładnie tak, jak by nam to najlepiej pasowało.
Czy więc nic się nie da zrobić? Oczywiście, że się da, tylko że trzeba zacząć długofalowo myśleć...
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama