W "Dzienniku Gazecie Prawnej", w dniach 13-15 maja 2016 (nr 92) ukazał się bardzo obszerny artykuł Pana Pawła Dobrowolskiego, zatytułowany : "Druga terapia szokowa. Dla sądów". Trudno dociec, czy autor jest prawnikiem. Chcąc wejść w merytoryczną debatę chciałem go poznać. Niestety według mnie nie jest przypadkiem, że tekst, który bardzo silnie uderza w Krajową Radę Sądownictwa - konstytucyjny organ stojący na straży niezawisłości sędziów i niezależności sądów, ukazał się w tym samym czasie, gdy ujawniony został przez rząd projekt nowelizacji ustawy o KRS. Projekt ten niestety zawiera kilka rozwiązań niezgodnych z Konstytucją. Skracanie konstytucyjnej kadencji sędziów w Radzie, obowiązek przedstawiania Prezydentowi dwóch kandydatur na sędziów, eliminowanie prezesów z grona kandydatów na członków Rady czy tworzenie niezwykle pogmatwanych okręgów wyborczych - te przepisy mają osłabić Radę. I to jak najszybciej.
Poszukując dorobku autora, który nie zamieścił w artykule informacji o tym, czym zajmuje się w swej pracy zawodowej, natknąłem się na jego nazwisko w grupie ekspertów Instytutu Sobieskiego (IS). Jak wiemy z publikacji prasowych, Instytut otrzymuje stałe finansowe wsparcie od rządzącej dzisiaj partii.
Wśród nazwisk twórców IS znajdują się postaci, które zasiadają obecnie w rządzie czy kancelarii Pana Prezydenta. Na stronach Instytuty znajdują się także podziękowania od Kancelarii Premiera Viktora Orbana za publikację: "Węgry Orbana - wzór czy przestroga?".
Paweł Dobrowolski w DGP pisze: Wyniosłe chowanie się sędziów przed oceną obywateli za korporacyjną solidarnością, Krajową Radą Sądownictwa (KRS), za hiperformalizmem procedowania i interpretowania prawa – to działania rodem z PRL. To gruba obelga.
Na czym zatem ma polegać ocena obywateli ? Czy autor ma świadomość, że procesy w Polsce są jawne ? Czy w ogóle docenia np. kontrolę niezależnych mediów które non stop przyglądają się procesom w Polsce, komentują i oceniają sędziów czy ich uzasadnienia. Także rozprawy dyscyplinarne sędziów są dostępne dla publiczności. Na większości rozpraw cywilnych jest już zamontowany system nagrywania rozpraw. To samo ma być wkrótce na wszystkich sprawach karnych. Każdy sędzia co kilka lat przechodzi ocenę pracy, a każde jego orzeczenie podlega weryfikacji w toku instancji, jeśli strona go zaskarży. Co wg autora oznacza korporacyjna solidarność, której emanacją ma być KRS ? Czy autor wie o tym, że w skład KRS oprócz sędziów wchodzi 4 posłów, dwóch senatorów i przedstawiciel prezydenta? Czy wie, że gdy o stanowisko ubiega się adwokat, radca prawny czy notariusz, to zawsze w zespole przedstawiającym Radzie propozycje obsadzenia stanowiska uczestniczy przedstawiciel danej korporacji prawniczej? Ponadto Rada czy sędziowie, to nie jest korporacja. Sądy są jedną z konstytucyjnych władz.
Autor zarzuca sędziom, że chowają się za hiperformalizmem. Ale nie zająknął się, kto tworzy przepisy, które sądy mają obowiązek stosować . Nie dostrzega np. faktu, że akty - tak podstawowe, jak kodeksy - od chwili swego powstania nowelizowane są już nie kilkadziesiąt a kilkaset razy. To ustawodawca tworzy te przepisy. Często fatalne. Pełne luk i sprzeczności. Czy autor wie, że obecnie polskie sądy karne, z uwagi na radosną twórczość parlamentu, muszą jednocześnie stosować trzy procedury karne? Starą, obowiązującą do lipca ubiegłego roku, średnią, od lipca do kwietnia tego roku, i ostatnią od kwietnia tego roku ? Czy to też wina KRS ?
Co do Formalizmu stosowania prawa to polecam orzecznictwo Sądu Najwyższego. Zwłaszcza dotyczące stosowania tzw. klauzul generalnych, (np. najbardziej znanej zasady współżycia społecznego z art. 5 Kodeksu Cywilnego). Tam właśnie duch prawa znajduje swoje odzwierciedlenie. Ale duch prawa to nie jego dowolność. Bo dowolność to brak pewności prawa, jakże istotnej dla każdego obywatela.
Autor nazywa sędziów wyższych instancji "pałacowymi" twierdząc , że to określenie ukute przez tych z niższych instancji. Dodaje, że określenie pochodzi albo od lepszych warunków pracy, albo od kompromisów, na które musieli pójść z pałacami władzy, by awansować. Takie insynuacje są po prostu nieprzyzwoite.
Pamiętam, gdy swego czasu doszło do utworzenia jednego ze stowarzyszeń sędziowskich, nazwijmy to - rozłamowego. Część sędziów, która się odłączyła, chciała otwartej debaty z rządem na temat reform wymiaru sprawiedliwości. Wówczas została złośliwie nazwana przez kolegów, którzy chcieli dni bez wokand - stowarzyszeniem pałacowym. Byli to ci, którzy nie chcieli protestować a rozmawiać. Chciałbym spotkać autora na publicznej debacie, aby wyjaśnił, jakie sędzia może i czy zawiera kompromisy z "pałacami władzy", by awansować? Może ma wiedzę o takich kompromisach? Może powinien opowiedzieć o takich działaniach Prokuratorom?
Jeśli chodzi o dane pozytywnych ocen dla sądownictwa w USA, autor nie podaje pełnej prawdy. Powołuje się na Instytut Gallupa o poparciu ponad pięćdziesięcioprocentowym. Raport Gallupa - Confidence in Judical Systems Varies Worldwide - określa pozytywne oceny sądów w USA na 47 procent. Nie jest to zatem ponad 50 procent.
Autor wskazuje, że prywatnie sędziowie mogą sobie szydzić z braku zrozumienia zwykłych ludzi. Natomiast w demokracji ostatnią instancją obrony jest wsparcie obywateli. Autor zastanawia się, dlaczego w USA wsparcie obywateli jest dwa razy większe w niż w Polsce. Zarzuca także, że nasze sądowe elity nie widzą potrzeby zmian lub widzą je inaczej. Cytuje tutaj wypowiedzi Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego.
Autor wie, że gdyby w Stanach Zjednoczonych napisał artykuł zatytułowany "amerykańska mafia sądowa", a np. rzecznik prezydenta USA powiedziałby o sędziach Sądu Najwyższego USA "grupa kolesi", zostałby zniszczony finansowo procesami sądowymi. Gdyby pełnił jakieś funkcje publiczne, musiałby się z nimi dożywotnio pożegnać. Instytucjonalny szacunek do wymiaru sprawiedliwości, jaki jest w USA jest czymś, czego zazdroszczą Stanom chyba wszystkie kraje na świecie. Autor zupełnie nie dostrzega tego zjawiska. Jeżeli myśli, że sędziowie mogą być bezkarnie opluwani, powinien mocno zrewidować swoje poglądy.
Autor zarzuca Ewie Siedleckiej manipulowanie danymi statystycznymi, gdy chodzi o nakłady na sądownictwo. Przy tym zupełnie pomija wyniki tzw. Tablicy wymiaru sprawiedliwości (badania robione dla wszystkich krajów UE przez podmioty zewnętrzne), które plasują nas lekko powyżej średniej europejskiej. W szybkości załatwiania spraw często bijemy takie kraje starej Unii jak Francja czy Włochy.
To, że mamy wielu sędziów w Polsce, wynika z tego, że od lat rząd i parlament poszerzają kognicję sądów, dodając co rusz nowe sprawy sądom. Przypominam, że w 2015 roku liczba wpływu przekroczyła 15 milionów rocznie. A od 2008 roku nie wzrosła liczba etatów. Polski sędzia nadal musi bić się o asystenta, bo zwykle jeden pomaga kilku sędziom na raz. Gdy od wielu lat postulujemy, by do drobnych spraw np. wykroczeniowych powoływać w gminie swego rodzaju sędziego pokoju, nikt nas nie słucha.
Co do zarobków sędziów, nie będę się wypowiadał. Ale jeśli autor pisze o średniej krajowej, to może porówna koszyk żywnościowo-mieszkaniowy w krajach, o których pisze, gdzie sędzia zarabia określony procent średniej. Sędziowie nie chcą zarabiać dużo - chcą mieć poczucie bezpieczeństwa i wynagrodzenie odpowiednie do odpowiedzialności, jaką ponoszą, wydając wyroki. Gdy wypracowali kompromis, że ich wynagrodzenie jest sprawiedliwie powiązane ze średnią krajową - to niestety nie dotrzymano tego, zamrażając ich wzrost, mimo że rosła średnia krajowa. Jak więc ufać własnemu państwu? Nie możemy należeć do związków zawodowych, nie zasiadamy w komisji trójstronnej, nie mamy prawa do strajku. Mimo to już od dawna nie słyszałem, by sędziowie walczyli o swoje zarobki.
Autor pisze o złym prawie, wskazując, zgodnie z prawdą: że to nie oni uchwalali takie prawo. Ale też nic nie zrobili, by je zmienić. Być może autor nie jest prawnikiem i nie rozumie, jakiej czasem ekwilibrystyki trzeba dokonywać, by stosować wadliwe prawo tak, by nie wydać niesprawiedliwego wyroku. My to robimy. I w sądach powszechnych. Ale także robi to każdego dnia Sąd Najwyższy. Monitujemy, piszemy elaboraty, który każdy nowy minister w dużej części wrzuca do szuflady. Zadajemy pytania prawne, prejudycjalne, skargi do TK. Piszemy felietony. Obnażamy wady prawa w mediach. Stowarzyszenia sędziowskie mają całe tematyczne zespoły. Kto korzysta z ich rad czy opinii? Mówimy w mediach, co trzeba zmienić, KRS opiniuje każdy projekt. Proszę poczytać nasze opinie i uwagi. Ile z nich uwzględniono? Promil? Reszta trafia do kosza. Co tak naprawdę zawsze zniechęca tych, co się ponadprzeciętnie angażują. Co możemy jeszcze wg autora zrobić?
Od lat postuluję, by niesporne rozwody, gdzie rodzice porozumiewają się co do opieki nad dziećmi i podziału majątku, załatwiać w urzędzie. Ale żaden polityk, tym bardziej obecna władza, nie chce tego wcielić w życie. Od lat piętą achillesową są biegli. Bardzo zróżnicowany poziom opinii. Bardzo długie terminy do dobrych fachowców, które często blokują proces. Właściwie iluzoryczny system kwalifikacji na biegłego.
Piszemy, projektujemy, powstają kolejne zespoły, projekty ustaw i zero korzystnej zmiany. Egzekucja kuleje, bo regulacje prawne tej sfery zmieniają się w takim tempie, że nikt nie wie już, jakie obecnie prawo należy stosować. Ale najłatwiej zrzucić winę na sędziów.
Dostrzegałem pewne światło w tunelu, gdy Rządowe Centrum Legislacji uporządkowało szereg zagadnień. Ale dzisiaj znowu wyrzuca się to do kosza. Rzetelną opinię eksperta traktuje się jak zamach na projekt rządzącej opcji politycznej.
Autor kolejny raz uderza w KRS, gdy pisze, że władza sądownicza w Polsce jest władzą nierozliczalną przez obywateli. I dalej: Radzie powierzono kariery sędziów, ale pominięto organizację pracy sądów i zarządzanie nimi (…) Jedną z głównych przyczyn braku naprawy sądownictwa w ostatnich trzech dekadach jest ukonstytuowanie KRS jako udzielnego księstwa wierchuszki sędziowskiej, a pozbawionego realnej odpowiedzialności za stan sądownictwa.
Rozumiem, że autor musiał pisać ten tekst na zlecenie. Gdy pojawiał się projekt ustawy o KRS, który ją w obecnym składzie wygasza (przynajmniej na jakiś czas). Ale czy wolno tak lekko rzucać takie oskarżenia?
Od trzech dekad prosimy o przekazanie nadzoru administracyjnego nad sądami albo Pierwszemu Prezesowi Sądu Najwyższego, albo KRS-owi. Do tego pierwszego podmiotu chyba przychyla się większość. Bez rezultatu. Dajemy przykłady sądów administracyjnych, które tego nadzoru nie mają i o wiele lepiej funkcjonują. Czyli gdzieś się to udaje. Jedna osoba odpowiedzialna - nie wiele podmiotów - daje gwarancje efektywności nadzoru oraz wizji i ciągłości reform. Najpierw musi być pełna i niezależna diagnoza. Tak, by kataru nie leczyć antybiotykiem.
Reformy wymiaru sprawiedliwości muszą być wprowadzane ewolucyjnie i w przemyślany sposób. Autor, jak widać, znajduje winnego w KRS-sie. Bo jest na to zapotrzebowanie. Może to nie tylko - zapowiadana przez kilku polityków - zemsta za spotkanie z Komisją Wenecką (zresztą na prośbę polskiego MSZ). Może to przygotowanie do "przejęcia" Sądu Najwyższego? Wystarczy węgierskim modelem pomanipulować i już połowa Sadu Najwyższego idzie w stan spoczynku. Wtedy, aby obsadzać "swojakami", trzeba mieć uległą i pełną chętnych do awansu Krajową Radę Sądownictwa. Może właśnie o to naprawdę toczy się dzisiejsza batalia?
Szkoda, że krytykując KRS, autor nie dostrzega, że to Minister od lat dzieli etaty w sądownictwie, ma prawo znoszenia i tworzenia sądów, rozdziela etaty urzędnicze i inne (asystenckie oraz referendarskie). Kto dzisiaj pamięta nieudane reformy i ile one nas wszystkich kosztowały, pomnażając statystyczne wydatki na sądownictwo? Sądy 24-godzinne, wydziały cywilno-karne, sądy grodzkie, likwidacja 1/3 sądów rejonowych i potem ich przywracanie. Ich twórcy nawet kamuflowali koszty, nie liczyli np. tysięcy roboczogodzin, odciągania od pracy merytorycznej sędziów i pracowników, by później wyrzucić to do kosza. Liczono koszty tabliczek na sądach i pieczątek. A to, że nagle po każdej nieudanej reformie spadała liczba załatwień, wzrastała zaległość, bo sędziowie musieli wprowadzać te nietrafione pomysły - kogo to obchodzi? Chyba tylko strony, które mają dość wlokących się procesów i sędziów, na których zrzuca się odpowiedzialność za cały ten bałagan.
Jedynym sprawiedliwym, który chce prawdziwej reformy, a nie walczy o zarobki, jest wg autora wiceminister, zresztą sędzia, Łukasz Piebiak, który nie skupia się na walce o zarobki w postaci dni bez wokand, a na pozytywnej pracy. I tu akurat chyba się autor myli kolejny raz. Jeśli mnie pamięć nie myli, to właśnie rzeczony wiceminister był w grupie osób, które dniami bez wokand chciały walczyć o wyższe uposażenia. Potem był w MS za poprzedniego rządu, a teraz okazuje się ostatnim sprawiedliwym, bo nadzoruje zespół reformatorów, a wg autora reszta sędziów milczy, bo tylko to potrafi. Znam sędziego Piebiaka od lat, znam też jego nieudaną walkę o awans. Być może ma dobre intencje. Ale nie wolno budować projektu reformy sądownictwa jedynie na kilku sędziach sądów rejonowych (część znana mi osobiście), którzy mieszają dobre pomysły z własnymi frustracjami związanymi z prywatnymi wojnami ze swoimi prezesami czy wizytatorami. Nie można przygotowywać ogromnej reformy bez dyskusji z sędziami wyższych instancji, globalnym spojrzeniem na złożoność systemu i procedur. Trzeba liczyć i przewidywać skutki. Zespół ministerialny robi to wszystko bez jakichkolwiek konsultacji z KRS-em, zapominając, że sędziów z obecnej rady wybrała przytłaczającą większością głosów grupa delegatów z wszystkich sądów, także rejonowych. I mają legitymację, by z nimi konsultować tak ważne zamierzenia. A minister sprawiedliwości - członek KRS od dawna nie pojawia się na Radzie. Gdy był zapytany, jakie są plany, odpowiedział - bardzo zasadnicze. I tyle. Tymczasem właśnie po to jest członkiem KRS, by była to platforma do debaty i projektowania założeń. Tak zaplanował kiedyś ustawodawca.
Ale "reformatorzy", których nie poparło środowisko, mówią: rządzi klika. Jak "my wygramy", to będzie rządzić rozsądek i demokracja. I co wynika z tych przecieków reformy: rozwalić KRS - stworzyć własny z sędziów rejonowych. Być może zweryfikować wszystkich sędziów, zlikwidować apelacje lub rejony. Zmienić co się da - procedury też. Uwolnić sędziów od przewodniczących i prezesów. Bo oni wymagają, pilnują no i są leniwi. Tak na marginesie - sędzia który w życiu już coś zdobył, nie ma pędu do kariery, stanowisk - jest osobą o wiele bardzie odporną na wpływy niż młody sędzia u progu kariery. Tak niestety wskazuje logika i doświadczenie. Najlepiej to może znieść prezesów. Nikt nie dostrzega, jak wielu z nich walczy i reformuje swoje sądy. I jak wiele w tych sądach zmieniło się na lepsze. Oczywiście, że prezes nie będzie orzekać tyle co sędzia liniowy, ale ma nie tylko odpowiedzialność, trudne często relacje z kolejną zmianą w MS, i tysiące problemów i spraw, których nie ma zapracowany sędzia. Ale chyba to czas rewolucji - a jak wiemy, hasła rewolucji zawsze były te same: wy dobrzy ludzie i ci źli co wami rządzą.
A teraz konstruktywnie o problemach.
Apeluję do autora raz jeszcze - zróbmy merytoryczną debatę o reformie wymiaru sprawiedliwości. Kilka godzin - ja i Pan. Pan z punktu widzenia eksperta Instytutu, ja - tak poniewieranego przez Pana organu Konstytucyjnego KRS. Na argumenty. Nie pomówienia, insynuacje i utarte przez część polityków slogany. Widzę pewne punkty wspólne, które możemy rozwinąć i konstruktywnie wcielić w życie.
Czy likwidacja sądów i zmiana struktury jest konieczna, by zreformować pewne dolegliwości systemu ? Według mnie nie. Jest pewnie między nami zgoda co to tego, jak zrobić, by nie było w sądach pędu do awansu, bo wszyscy na tym tracą. Kilka rozwiązań. Najpierw wyrównać obciążenia między sędziami. Ekonomiści mówią, że system stałby się wydajniejszy o 20 proc. I łatwiej byłoby wykorzystać kadrę i rozliczać leniuchów, którzy są w każdym zawodzie. Bo jak rozliczać sędziego z terminowości uzasadnień, gdy ma tysiąc spraw w referacie a jego kolega ma 250? Jak to zrobić sprawiedliwie? Każda apelacja załatwiła w ubiegłym roku określoną liczbę spraw i ma określoną liczbę etatów sędziowskich i innych. Ustalamy pensum statystyczne. Ile w danej apelacji musi być sędziów na tę liczbę spraw, którą załatwić musi. Wychodzą nam apelacje przeetatyzowane i niedoetayzowane. W tych przeatatyzowanych naturalnie zwalniają się etaty i w nich nie obsadzamy tylko ogłaszamy je w tych, gdzie są braki do średniej. KRS obsadza ok 500 etatów rocznie. Za 3 lata to 1500 nowych. Gwarantuję, że to wyrówna system już w dwa lata. A potem dajemy Prezesowi Apelacji pełną kompetencję do rozdziału puli etatów w apelacji na okręgi i rejony i wyrównywania obciążeń między sądami. To prezes decyduje, gdzie ogłosić etat, gdzie wygasić, i ma 3 lata na wyrównanie obciążeń. Z tego rozliczy go Minister, ale wcześniej da mu narzędzia, by była realna możliwość wykonania tego zadania. Wprowadzamy otwarcie stawek awansowych i tytulatury dla sędziów rejonowych. Jeśli sędzia rejonowy jest dobry, nie dostaje wytyków, nie ma dyscyplinarek, ma równe obciążenie i warunki pracy, ciężko pracuje, to tam, gdzie pracuje, może dojść do stawki sędziego apelacyjnego oraz tytułu sędziego apelacyjnego. Ilu sędziów zostanie w swoich macierzystych jednostkach? Wielu. Nie zostawią swoich spraw, jak będą szli do awansu. A to jedna z przyczyn powstawania przewlekłości. Prezes Apelacyjny uzyska sporą liczbę sędziów z tytułami, którzy dobrowolnie będą mogli pomagać w sądach wyższych instancji czy innych, gdzie jest zbyt dużo spraw. Jak będą dobrzy, pracowici i będą chcieli przejść do sądu wyższej instancji, to będzie to ich plusem przy takim ruchu kadrowym. Ale już nie będzie tej zatruwającej presji finansowo-ambicjonalnej, czy poprawy warunków pracy, bo obciążenia będą takie same, tytuły i wynagrodzenia również. Dla wszystkich pracowitych i mądrych. System stanie się elastyczny.
Kolejna rzecz to rozwój mediacji i ograniczenie kognicji. Sędzia pokoju do wykroczeń - kadencyjny, wybierany przez Gminę np. przy wyborach ławników. Jeśli w mieście jest problem ze złym parkowaniem, to kara surowo; jak z deptaniem trawników, to skupia się na tym. Rozliczalny, prawnik po studiach. Zróbmy eksperyment.
Reforma egzekucji, ale kompleksowa a nie manipulacja stawkami za egzekucje, by puszczać oko do wyborcy i reagować medialnie, gdy ktoś kradnie rolnikowi ciągnik. A proces nominacji na sędziego? Najpierw trzeba go pilnie prześledzić. Poznać, jak jest teraz. Jak jest transparentny. Jak ma wady, to ustalić jakie. Jak je możemy wyeliminować. Temat osobny to system kształcenia na sędziego i potem sędziego. Jest szkoła o wysokim poziomie, ale znowu nadmierne podporządkowanie Ministrowi powoduje niepewność dla uczących się i zbyt częste zmiany regulacji. A może jak w Hiszpanii? Skąd czerpaliśmy pierwotne wzorce. Szkołą sędziów podległa KRS-owi a szkoła prokuratorów podległa ministerstwu.
Tematów do rozmowy jest wiele. Ponawiam zatem propozycję publicznej kilkugodzinnej debaty - jeden na jeden, bo to gwarantuje wniknięcie w meritum problemów. Tylko proszę już nie pisać, że się okopujemy, że nie mamy pomysłów, że bronimy złego systemu. Najbardziej nas boli to, gdy niesprawiedliwie się ocenia naszą pracę, nie dając szansy do repliki. I jeszcze to, gdy chce się skłócić środowisko dla doraźnych politycznych celów. I gdy pisze się na zlecenie, słuchając tylko jednej strony i wybiórczo dobierając argumenty.