W jaki sposób Detroit stało się kluczem do zrozumienia współczesnej Ameryki?
W taki sposób, że wzięło i zbankrutowało. A kiedy brakuje pieniędzy, nie masz już za co gipsować pękniętych ścian. Wszystkie szczeliny stały się nagle widoczne, najpierw w Detroit, a potem w całej Ameryce. Kwestie rasowe, edukacja, środowisko, inwestycje, praca. Tak się składa, że najważniejszym z amerykańskich kolorów nie jest dziś biały ani czarny – najważniejszym kolorem jest zielony. Kolor naszej waluty. Gdy brak kasy – zaczynają się resentyment i nienawiść.
Co się wydarzyło w mieście już po publikacji twojej książki "Detroit. Sekcja zwłok Ameryki"?
Po pierwsze, wspomniane bankructwo. Po drugie, wprowadzono w mieście zarządzanie kryzysowe oraz program cięć i oszczędności – konsekwencje tego programu są między innymi takie, że pracownicy sektora publicznego stracili część uprawnień emerytalnych i ubezpieczeniowych. Powiedzmy, że policjant na służbie zostaje postrzelony i staje się niezdolny do pracy. W obecnej sytuacji pracodawca nie zapewnia mu stosownej opieki medycznej. Możesz mieć trzy dekady służby za sobą, ale dopóki nie skończysz 67 lat, nic to miasta nie obchodzi. Jeśli oficer policji zginie podczas pełnienia obowiązków, za pogrzeb płaci jego żona, a nie miasto.
Reklama
Trudno w to uwierzyć.
Owszem, ale to prawda. Krach finansowy Detroit był największym miejskim bankructwem w historii Stanów Zjednoczonych – a po nim nastąpiło jeszcze większe szaleństwo. Nikczemnie potraktowano choćby edukację: nie pozwolono szkołom na jakiekolwiek inwestycje w infrastrukturę, nawet naprawy. Jednocześnie zwolniono z podatków miliardera Dana Gilberta, który dostał ofertę zakupu wielu kluczowych budynków w centrum miasta – gość oczywiście nie podzielił się z miastem swoimi dochodami z tytułu użytkowania tych nieruchomości. W ogóle nie było mowy o tym, żeby miał się czymkolwiek dzielić. Rozumiem – chodziło o subsydiowanie nowych miejsc pracy, ale, do jasnej cholery, jest też coś takiego jak miejski budżet, co nie? Jeśli miejski budżet świeci pustkami, to nie ma policji, nie ma straży pożarnej, nie ma karetek pogotowia, nie ma szkół. Powraca za to korupcja. Innymi słowy, nie wyciągnęliśmy z bankructwa żadnych wniosków, wyjąwszy taki paradoks: żeby usprawnić działanie systemu szybkiego reagowania na sytuacje nadzwyczajne, zabraliśmy pieniądze i poczucie bezpieczeństwa ludziom bezpośrednio za to reagowanie odpowiedzialnym. Wiesz, co robią ludzie traktowani w ten sposób?
Są niezadowoleni?
Po prostu wyjeżdżają. Ci, których jeszcze na to stać. W mojej opinii można to nazwać johannesburskim modelem rozwoju. A przy tym to przybiera kształt błędnego koła – pogrążone w kryzysie i korupcji miasto nie jest w stanie spłacać żadnych należności, nie jest w stanie nawet chronić tego, co zostało po bankructwie. W międzyczasie przechodzi specyficzną ewolucję społeczną. Detroit jest dziś biedne i czarne, jakiś czas temu też było biedne i czarne, ale miało też swoją czarną klasę średnią. Jeszcze wcześniej było białe – z białą biedotą i białą klasą średnią. Biali wynieśli się z miasta. Niedawno wyniosła się również czarna klasa średnia. W obecnym Detroit prawie wszyscy są biedni, czarni i mają kłopoty finansowe: nie tylko miasto nie ma kasy, ale mieszkańcy też nie mają. Tak właśnie powstają klasowe barykady między biednymi i bogatymi. Nie czujesz w powietrzu smrodu nadciągającej wojny? Powinniśmy o tym jak najwięcej rozmawiać. Ale my mieliśmy w d… rozmowę o powinnościach administracji wobec obywateli i obywateli wobec administracji, woleliśmy o tym nie myśleć – i co się zdarzyło? Zdarzył się, bracie, rok 2008.