"Łączą nas wartości". To hasło tegorocznego spotu na 75. rocznicę Powstania Warszawskiego. Nietypowe, bo ostatnio więcej czasu poświęca się dyskusjom o tym, co Polaków dzieli.
To prawda i chociażby z tego względu chcemy pokazać, że można inaczej. Inspiracją dla spotu była świadomość, że powstańcy warszawscy są w 2019 r. źródłem, jak najbardziej aktualnych, wartości społecznych. Nie chcą być redukowani tylko do czasów walki.
W spocie mówią o tym, co jest dla nich ważne: "Nie bać się mówić prawdy, tylko umiejętnie rozmawiać, nawet z wrogiem", "Być człowiekiem myślącym i mieć empatię"…
Patriotyzm nie polega tylko na wykrzykiwaniu haseł czy płaceniu podatków. Jest jeszcze patriotyzm dnia codziennego i o tym mówią powstańcy. O stawaniu w obronie tych, którzy naszej obrony potrzebują, o szacunku. Potrzebujemy ludzi, którzy będą nam o tym przypominać.
Reklama
Reklama
Potrzebujemy bohaterów uniwersalnych?
Myślę, że powstańcy czują ciężar odpowiedzialności, jaka na nich spoczywa. I chcą być inspiracją dla kolejnych pokoleń, dopóki nie powoła ich, jak mówią, generał czas. To dlatego komentują sprawy związane z edukacją, dlatego skomentowali wydarzenia po Marszu Równości w Białymstoku. Nie wchodząc w temat światopoglądowy, zaprotestowali przeciwko biciu słabszego przez silniejszego, przeciwko aktom zmasowanej przemocy.
Takie słowa mogą jednak być różnie interpretowane. Ma pan pomysł na to, jak prowadzić politykę historyczną, która łączy, nie dzieli?
W rocznicowych wydarzeniach jest miejsce i dla rządu, i dla opozycji. Politycy o skrajnie różnych poglądach, widząc powstańców, potrafią się odnaleźć. Manifestacją wspólnoty jest godzina "W" 1 sierpnia, a potem wieczorne śpiewanie piosenek powstańczych na pl. Piłsudskiego. To najliczniej odwiedzane wydarzenie podczas obchodów. Przyjeżdżają ludzie z całej Polski, dostają do ręki śpiewnik. Ostatnią rzeczą, o której myślą, są poglądy polityczne człowieka obok. Tego dnia podziały tracą na znaczeniu.
Bardzo idealistyczna wizja... Przyzwyczailiśmy się, że ważne rocznice obchodzone są w naszym kraju w podgrupach.
Podgrupy nie są złe. Przy okazji godziny "W" ludzie też wybierają sposób jej uczczenia. Ci, którzy wolą dosadną, stadionową stylistykę, idą w okolice Ronda Dmowskiego. Tam powietrze o 17.00 gęstnieje od dymu z rac, a ludzie krzyczą: "Cześć i chwała bohaterom". Inni przy Zamku Królewskim tworzą wielki znak Polski Walczącej. Jeszcze inni wybierają Powązki. Ale wszyscy spotykają się w jednym momencie. Myślę, że m.in. dlatego nie da się upolitycznić tych obchodów, bo zawczasu powstały silne rytuały społeczne. Zabrakło ich choćby przy okazji obchodów Narodowego Święta Niepodległości. Marsz, który przeszedł przez Warszawę 11 listopada, stał się manifestacją jednej politycznej grupy. Gdyby to samo wydarzyło się przy okazji obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego, byłoby to równoznaczne ze śmiercią tej idei.
Co będzie szczególnego w tegorocznych obchodach?
To, że przyciągnęły blisko 400 wolontariuszy i 1300 harcerzy. Starsze pokolenie spotka swoich naśladowców, kontynuatorów. A to oznacza, że trwa sztafeta pokoleń. Powstańcy zjadą się z całego świata. Rekordzista z USA przyjechał z 8 osobami, dziećmi i wnukami.
Powiedział pan kiedyś, że noszenie symboli powstańczych to uzurpacja.
Był moment, kiedy sami powstańcy tak stawiali sprawę. Teraz nieco złagodzili ton i przyzwyczajają się do tego, że w momentach podniosłych opaska pojawia się na ramionach innych. Nie zmieniło się jedno: zależy im na tym, by ludzie wiedzieli, że to symbol odwagi, tolerancji, wspólnoty. Ci, co zakładają koszulki z rysunkiem Polski Walczącej, muszą wiedzieć, że to nie pusty znak. Za niego trafiało się na Pawiak, było torturowanym, ginęło. Jest okupiony krwią. Każdy, kto go używa, zobowiązuje się do bycia lepszym.
A jak ocenia pan naklejki, które niedawno się pojawiły? Kotwica powstańcza i napis pod nią: "Przeciw faszyzmowi".
Polska Walcząca oznacza sprzeciw wobec totalitarnego, radykalnego zła. Doprecyzowanie tego słowne jest więc zbyteczne. Rozumiem, że teraz trwa dyskusja o tym, kto może ten symbol wykorzystywać. Ja uważam, że każdy, bo na tym polega wolność. Ważne jest to, o czym już mówiłem: rozumieć, co ten znak oznacza.
Prowadzi pan muzeum od początku jego istnienia, czyli od 15 lat. To dość nietypowe w czasach, gdy inne muzea muszą się tłumaczyć, choćby z kontrowersyjnych wystaw.
Założyłem, że muzeum jest miejscem dialogu z odbiorcami. Reaguje, zmienia język, dostosowując się do młodych ludzi. By to zrobić, sięgamy po coraz nowocześniejsze środki przekazu i trzeba uważać, by nie przekształcić muzeum w park rozrywki. Opowiadamy przecież dramatyczną historię. Zaczynamy opowieść od wspaniałych młodych ludzi, którzy jako ochotnicy rzucają wyzwanie złu. Na koniec widz ma przed oczami zgliszcza miasta. Wychodzi z pytaniem, czy walka miała sens i ile można poświęcić dla idei. Nie dajemy mu gotowej odpowiedzi.
Zarządzenie podpisane dwa tygodnie temu przez prezydenta Trzaskowskiego ucięło spekulacje na temat zmiany na pana stanowisku. Będzie pan dyrektorem Muzeum Powstania Warszawskiego do 2024 r.
W grudniu ubiegłego roku przedstawiłem prezydentowi Warszawy pomysł na muzeum i został on zaakceptowany. Owszem, pochodziłem z określonego środowiska, ale dziś jestem politycznym emerytem i dobrze mi z tym. Teraz najważniejsza jest rozbudowa muzeum, które powstawało w innych czasach. Zaczynaliśmy wśród ruder i nieczynnych zakładów przemysłowych, dziś otaczają nas wieżowce. Musimy się przystosować do obsługi rosnącej liczby zwiedzających. Bo na początku odwiedzało nas 220 tys. osób rocznie. Dziś to prawie 700 tys.