Jaka jest wizja państwa według PiS, sądząc po programie wyborczym tej partii?
To program wyborczy, więc nie nazywałbym tego wizją. Prawdziwa wizja jest prawdopodobnie inna. To, co PiS proponuje wyborcom, to, mówiąc ogólnie, opis świata, w którym dobrzy i dzielni ludzie walczą z różnymi zagrożeniami czyhającymi na Polskę i Polaków. Ale to nie opis państwa jako takiego, raczej język batalii widoczny zarówno w patosie, jak i drobnych uszczypliwościach zawartych w tym dokumencie.
Czyli syndrom oblężonej twierdzy?
Raczej nie, to program napisany w tonie optymistycznym, na zasadzie "zwyciężyliśmy w tylu bitwach i walczymy dalej". Program wyborczy PiS to dokument, który bardziej niż o świecie istniejącym w głowach liderów PiS mówi o obrazie wyborcy i jego oczekiwaniach. Jarosław Kaczyński wielokrotnie udowodnił, że jest się w stanie dostosować do swojego wyobrażenia o oczekiwaniach wyborców.
Reklama
A jakie to wyobrażenie?
Nie mówi się o rzeczywistych problemach związanych z rządzeniem, mówi się o konflikcie, w którym wyborcy mają do odegrania istotną rolę, udzielając swojego poparcia programowi rządzących. Prawdopodobnie wizerunek wyborcy jest precyzyjnie opisany w badaniach prowadzonych na rzecz PiS, które wskazują, gdzie trzeba uderzyć, które rzeczy wzmocnić, a które osłabić. To nie znaczy, że prezes Kaczyński mówi wszystko zgodnie z tymi wskazówkami, czasem powie coś, co jest wręcz przeciwskuteczne wobec obranej strategii. Ogólna ideologia PiS od czterech lat jest ta sama. Zakłada, że Polska jest w pewnym dramatycznym momencie i PiS toczy wielką wojnę o jej przyszłość, zachowanie tożsamości, siłę państwa i dobrobyt dla wszystkich.
PiS wskazuje, że aby "zapewnić dobrobyt dla obywateli, państwo musi prowadzić aktywną politykę zarówno w kwestiach społecznych, jak i w gospodarce". Z kolei KO przekonuje, by nie "karmić Polaków złudzeniami, że źródłem dobrobytu polskich rodzin może być wyłącznie pomoc socjalna, bez dochodów z własnej pracy". Czy to zderzenie dwóch skrajnie różnych wizji?
Absolutnie się z tym nie zgadzam. To próba pokazania pewnej różnicy w podejściu, ale po to, by odróżnić się od przeciwnika i jednocześnie nie stracić więzi z wyborcą. Czyli obiecać mu coś innego niż PiS, ale w gruncie rzeczy równie przyjemnego. Mam wrażenie, że kampania przebiega wokół wspólnego mianownika, zgodnie z którym trzeba bardzo dużo obiecać w kampanii. Weźmy np. szóstkę Schetyny – to nie są propozycje neoliberalne, z tym PO pożegnała się dawno. To, co proponuje Schetyna, może być lepsze dla gospodarki – to lepiej ocenią ekonomiści – ale istotą tej oferty wyborczej jest zwrot ku centrum, ku pozycjom PiS.
O programach wyborczych często się mówi, że są to zbiory pobożnych życzeń. Ale kampania PiS opiera się w dużej mierze na haśle "wiarygodność", co ma podkreślić, że wiele obietnic z programu z 2015 r. zostało zrealizowanych. Na ile serio traktować więc tegoroczny program tej partii?
Umiarkowanie serio. Gdybyśmy fikcyjnie założyli, że na biurku prezesa Kaczyńskiego czy premiera Morawieckiego leży jakiś realny plan rządzenia, to nie będzie to ten sam dokument co program wyborczy. Nie bądźmy więc naiwni. Funkcją programu wyborczego jest to, by zadośćuczynić problemom branż, sektorów, grup interesów, które chcemy pozyskać. To także pomoc dla kandydatów, którzy szukają odpowiedzi na pytanie, czego my tak naprawdę chcemy jako partia. Proszę jednak zobaczyć, jak było z szóstką Schetyny. Prominentni działacze PO nie znają tej szóstki. A to chyba przesądza, że nie powinniśmy poważnie traktować wszystkiego, co jest wpisywane w programy wyborcze. Myślę, że gdyby zacząć wypytywać działaczy PiS o program ich partii, również pojawiłyby się podobne problemy jak z szóstką Schetyny.
Jak może wyglądać państwo po dwóch kadencjach PiS?
Nie bawię się w taką futurologię, w której oceniamy kolejne cztery lata na podstawie minionych czterech lat. Nie z PiS, nie w Polsce i nie w czasach, w których żyjemy. Polityka Kaczyńskiego opiera się raczej na manewrowaniu, a nie dokładnym rozpisywaniu planu na kolejne cztery lata. On nie wyniósł wyobrażenia o zarządzaniu państwem z korporacji czy struktur UE. Wszystko, co ważne, jest w głowie Kaczyńskiego i on decyduje o możliwości wszelkich zwrotów czy odwrotów, pozwalających reagować na rzeczywistość.
A na podstawie lektury programu wyborczego PiS? Mowa tam o pozycji państwa, wzmacnianiu niektórych instytucji czy osób, np. premiera.
To są, niestety, bardzo gołosłowne sformułowania. Trzy lata zajęło stworzenie Centrum Analiz Strategicznych (CAS) przy premierze, teraz w programie PiS pisze się o wzmocnieniu szefa CAS poprzez nadanie mu rangi ministra. To ma być ta rewolucja w systemie zarządzania wiedzą? O tym, że to nie jest program pisany w logice państwowej, świadczy brak wizji relacji rząd-samorząd, one są praktycznie pominięte. A nawet jeśli są jakieś wzmianki, np. o miastach korzystających z finansowej pomocy państwa w ramach programu dla miast małych i średnich, samorząd jest tylko w domniemaniu. Dość charakterystyczne dla ducha tego programu PiS jest opisanie demokracji jako systemu partyjnego, który powstał w Polsce jeszcze w XVIII w. i który jest czymś, czego należy strzec. Ale, na miłość boską, to, co mieliśmy w XVIII w., było jedną z przyczyn zguby państwa! W dokumencie PiS pośrednio widać, że państwo bardziej traktowane jest jak pole walki dla partii i narzędzie zmiany przez tę partię pożądanej, a nie coś odrębnego, coś ponad to. Ciekawy jest stosunek do III RP. Dla PiS to było państwo, w którym kontynuacja złego dziedzictwa PRL kończy się dopiero wraz z 2015 r. Tak jak gdyby PiS z premierami Morawieckim, Glińskim czy Gowinem do tej III RP nie należał.
Kto lepiej opakował swoje pomysły wyborcze – PiS czy KO?
W tych wyborach walka jest nierówna, bo PiS po raz pierwszy użył kampanijnej broni atomowej, czyli przekazał w ciągu roku budżetowego nieprzewidziane wcześniej w budżecie środki na 13. emeryturę i rozszerzenie programu 500 plus. To skonfigurowało pole bitwy, a nie składane dziś obietnice. PiS często dość sprawnie marketingowo sprzedaje swoje propozycje. Opozycja trochę nadrobiła swój wcześniejszy brak umiejętności w ostatnich trzech latach, ale to może być za mało. Cała jej nadzieja w tym, że PiS przesadził, tak mocno stawiając na podwyżkę płacy minimalnej czy kwestie obyczajowe. Stawką w tej grze jest mobilizacja elektoratów. Przesadzając w czymś, można w sposób niezamierzony wzmocnić przeciwnika.