Kto dwa lata temu z największym zapałem mówił o potrzebie szarpnięcia cugli, kto był gorącym zwolennikiem lustracji, likwidacji WSI i twardej rozprawy z korupcją? Platforma Obywatelska ramię w ramię z PIS. I żadnemu publicyście nie przyszło wtedy do głowy, że te partie nie stworzą koalicji, a zamiast PO – PIS będzie żenada z Samoobroną w roli głównej.

Reklama

Trudno było wyobrazić sobie taki scenariusz po tym, co o liderze biało-czerwonych krawatów mówił Jarosław Kaczyński. Jeszcze raz okazało się, że w polityce słowa nie mają żadnego znaczenia. Dlatego dziś – na półmetku przedwyborczych zmagań – trudno o realny scenariusz tego, co wydarzy się po 21 października. Nie można wykluczyć kolejnych wyborów już za pół roku, a nawet należy je z całą powagą założyć. Logicznie rzecz biorąc, trudno będzie głównym rywalom zebrać taką większość, żeby starczyło do samodzielnego rządzenia. A próba zbudowania koalicji to znów chaos i szarpanina.

Tak podpowiada logika, ale i ona nie jest gwarantem celnego przewidywania. Zacznijmy więc od tego, co możemy sobie z całą pewnością wyobrazić.

A więc pierwszy scenariusz jest taki, że wygrywa PIS. Sondaże wskazują, że nie jest to zwycięstwo na miarę marzeń tej partii. Zaczyna się więc poszukiwanie koalicjanta. Naturalny kierunek poszukiwań to PO. Tyle że Platforma ma wybór. Może zgodzić się na koalicję na warunkach PIS, może stawiać własne warunki, może też w tym wariancie stworzyć rząd z LID. A więc: wasze zwycięstwo – nasz rząd. Tyle że taki rząd miałby poważne problemy i w Sejmie, i poza nim. W Sejmie silną opozycję, w Pałacu Prezydenckim Lecha Kaczyńskiego. Wystarczy niewiele ponad 180 mandatów, by skutecznie blokować próbę odrzucenia weta prezydenta. Nie należy też zapominać o oporze przeciw współpracy z postkomunistami wewnątrz Platformy i o obawie, że koalicja z lewicą może doprowadzić do rozłamu partii Tuska. W każdym razie taki wariant rozwoju sytuacji oznacza kłopoty nie tylko dla PIS, ale przede wszystkim dla PO. I jej członkowie, i wyborcy nie wybaczą jej kolejnej przegranej, część elit nie zniesie ewentualnego braku porozumienia z lewicą, a inna część z kolei nie zrozumie przyczyn takiego porozumienia. PO będzie więc w trudnej sytuacji, a czas podejmowania decyji może się wydłużać. Nie wierzę, by PIS – jeśli wygra – chciało zapomnieć o urazach i szło na ustępstwa tylko po to, by stworzyć koalicję z Platformą. Celem PIS nie jest przecież budowanie silnego PO. Celem PIS jest budowa silnego obozu centroprawicowego pod kierownictwem Jarosława Kaczyńskiego. Próby wciskania PO w objęcia LID to jedna z najkrótszych dróg do tego celu.

Reklama

Tych problemów nie da się uniknąć i w drugim prawdopodobnym wariancie – czyli w wariancie zwycięstwa PO. Jeśli nie będzie to zwycięstwo na miarę samodzielnego rządzenia, tak naprawdę nie ma mowy o koalicji z PIS. Z tych samych powodów, o których wyżej. Nie wydaje się, by spór, jaki toczą dziś zacięci polityczni rywale z PIS i PO, był sporem o Polskę czy o to, jak mają wyglądać jej instytucje. To spór o władzę i dlatego nie jest możliwe porozumienie, które dawałoby szansę na stabilne rządy. Dzielenie się władzą nie wchodzi w grę – ani z jednej, ani z drugiej strony. Przez ostatnie dwa lata PIS rozprawiał się z przystawkami – teraz zamierza pokazać, gdzie jest miejsce Donalda Tuska.

Silny obóz centroprawicowy, bez względu na to, kto będzie jego przywódcą i kto go stworzy, to zdaje się jedyna szansa na stabilizację. Tyle że zanim do powstania takiego obozu dojdzie, czeka nas jeszcze rozstrzygnięcie morderczej walki, w której najważniejsze jest, kto kogo rozłoży na łopatki, a nie kto co proponuje. Zbliżające się wybory to jest właśnie kolejny etap tej bitwy. Z pewnością zresztą nie ostatni – choć zapewne przybliży nas w sposób znaczący do ostatecznego rozstrzygnięcia.
Chyba że wbrew przewidywaniom wyborcy uznają, że szkoda czasu na kolejne etapy morderczej walki o persony i zamiast ewolucji już teraz zafundują nam ostre cięcie. Zagłosują tak, by któraś z partii mogła rządzić samodzielnie. Wtedy zamiast meblowaniem sceny politycznej partyjni liderzy musieliby się zająć rządzeniem. Nie jest to zapewne rozwiązanie dla nich wymarzone. Dlatego nie będą rozpaczać, jeśli znowu dostaną trochę czasu.