Mam nadzieję, że z expose premiera Tuska - ponad miesiąc po wyborach - dowiemy się wreszcie, jakie są realne zamierzenia PO np. w sferze gospodarki. Na razie dowiedzieliśmy się raczej tego, z czego zrezygnuje w imię współpracy z ludowcami: nie będzie podatku liniowego, nie będzie likwidacji KRUS. Platforma zawiodła zatem już tych wyborców, którzy głosowali na jej liberalizm gospodarczy. Czy zawiedzie następnych? W kampanii wyborczej zapowiadała cud - po dojściu do władzy zapowiada rozsądek. Trzeba przyznać, że rozsądne rządy to rzeczywiście program minimum.

Reklama

Wydaje się - jak dotąd - że Platforma wciąż gra na formę, a nie na treść. Tym bardziej, że w kwestiach ideowych ma przecież dążenia bardzo zbliżone do PiS: oczyszczenie państwa, walka z korupcją. Nie wiemy jednak także, jak zamierza te cele osiągnąć. Przyznam, że sama jestem pogubiona w opisywaniu nowej władzy. Trudno mi stwierdzić z całą pewnością, jakie podstawowe zadania PO sobie stawia i czym się one różnią od zadań stawianych sobie przez PiS. Program IV RP był na tyle mocny, że głoszone w nim hasła podobały się bardzo wielu różnym grupom społecznym. Każdy chciałby żyć w państwie, gdzie nie ma korupcji, nie ma korporacji prawniczych, a sprawiedliwość znaczy sprawiedliwość. PiS jednak zgubił styl sprawowania władzy. Polacy zagłosowali przeciwko atmosferze strachu i podejrzliwości. Zagłosowali na spokój.

Platforma musi sobie w miesiąc po wyborach zdać jednak sprawę, że spokój nie oznacza nicnierobienia. Trudno odnieść polityczne zwycięstwo, administrując krajem w ciszy i ogólnej życzliwości, bez podejmowania prawdziwych wyzwań. W rządzie - wbrew słowom Donalda Tuska - nie zawsze najważniejsza jest miłość. Im bardziej nowa władza stara się być przyjazna i sympatyczna, tym częściej przypomina mi się ów powyborczy dowcip, że PO zredukuje liczbę ministerstw do trzech: zdrowia, szczęścia i pomyślności. Wciąż za mało wiemy o tym, jak rząd Tuska chce się uporać z trudnymi, ale palącymi problemami: reformy finansów publicznych czy ograniczenia wydatków budżetowych, które dawałoby szansę na obniżenie podatków. Jak zamierza sobie poradzić z zapaścią służby zdrowia. Co chce zrobić w jednym z najważniejszych obszarów: bezpieczeństwa energetycznego państwa, a także - jaki jest jego stosunek do rurociągu pod Bałtykiem. Co więcej - mam też przykre dla przeciwników PiS przeczucie, że w tych wszystkich sprawach nie da się odejść daleko od linii wyznaczonej przez poprzedni rząd. Byłoby bardzo niebezpieczne, gdyby nowa władza na scenie międzynarodowej zrezygnowała z twardej walki o polskie interesy.

Do czasu expose premiera pozostajemy więc w słodkiej i lepkiej wacie cukrowej. Wszystko jak na razie jest ukryte za przyjemną mgłą, w której nie widać kantów i radykalnych cięć. Wciąż pozostajemy pod wpływem powyborczego czynnika optymizmu: wszyscy wierzą, że będzie dobrze, ale nikt nie wie, na jakiej podstawie. Donald Tusk w piątkowym expose musi wreszcie wyznaczyć swojemu rządowi przynajmniej trzy jasne cele, do których będzie zmierzał nawet za cenę utraty popularności. Jak dotąd bowiem żaden rząd, który w obawie przed spadkiem notowań zrezygnował z trudnych reform, nie wygrał później wyborów.

Na razie PiS zrezygnował już z gabinetu cieni, który miał punktować posunięcia ministrów PO. Ogłosił też, że nie będzie atakował rządu przez symboliczne sto dni.

Zapytałam ostatnio Przemysława Gosiewskiego, czy ta taktyka nie wynika z faktu, że Platforma wciąż nie podjęła żadnych decyzji, więc trudno przypuszczać na nie atak. Wicepremier Gosiewski nie zaprzeczył. No bo jak złapać byka za rogi, kiedy nie wiadomo, gdzie je ma? Platforma wciąż swoich rogów nie pokazała, ale powinna mieć na uwadze, że rząd bez rogów jest jak byk bez rogów: może i sympatyczny, tylko za bardzo podobny do cielęcia.