Ta wiadomość nie zaskakuje, choć - przynajmniej dla niżej podpisanego - jest zasmucająca. Jak ktoś trafnie zauważył, PD różniła się od PO przede wszystkim stosunkiem do IPN. Te różnice w połączeniu z ambicjami osobistymi okazały się na tyle poważne, że Platforma odrzuciła awanse demokratów. Do współpracy tych partii nie doszło. Otworzyło to drogę do powstania LiD.

Reklama

Nie była ona specjalnie wyboista, różnice ideowe między składającymi się nań podmiotami nie należały bowiem do zasadniczych. Przede wszystkim dlatego, że SLD (podobnie zresztą jak "partia" Marka Borowskiego) zaakceptował już dawno - i potwierdził w praktyce - neoliberalną strategię polityki społeczno-gospodarczej. Ponadto coraz silniejsze były związki personalne między Demokratami i Sojuszem. I to nie dlatego głównie, że w PD znalazło się sporo wpływowych osób po przejściach w PZPR (jak Leszek Balcerowicz czy Marcin Święcicki), ale że przeszło do nich kilka wpływowych osób z SLD - przede wszystkim Marek Belka i Jerzy Hausner. Ważna też była wzajemna sympatia między liderami Demokratów a Aleksandrem Kwaśniewskim.

LiD jest politycznym szwindlem. Pod rzekomo ideowym szyldem skupili po prostu elity III RP, które ponoszą odpowiedzialność (choć mają i ważne zasługi) za ukształtowanie oligarchicznego porządku w państwie. Szczęśliwie, mimo wielu błędów PiS, LiD boleśnie przegrał wybory. Prawdziwą zaś klęskę ponieśli ludzie PD. Mimo uwłaczających godności zachowań ich reprezentacji właściwie nie ma w parlamencie. I właśnie ta klęska jest pewnie impulsem skłaniającym PD do poszukiwania możliwości odróżnienia się od partnerów w LiD. Nie mogą zaznaczać swej odmienności od SLD w kwestiach politycznych, bo Kaczorów nie znoszą równie żywiołowo, ani w polityce zagranicznej. W każdym razie UE kochają równie gorąco. Pozostają więc kwestie społeczno-gospodarcze. PD chce na tym polu widzieć w SLD (ale już chyba nie w "partii" Borowskiego) lewicę, a siebie identyfikuje jako liberałów. W wymiarach marketingowych ten pomysł wydaje się niezły, ale jego realizacja zakłada, że publiczność da się nabrać i uwierzy, że różnica jest realna, choć tak nie jest.

Ciekawe, że funkcję liberalnego trenera objął Hausner, a nie Balcerowicz, który byłby w tej roli znacznie bardziej wiarygodny. Balcerowicz nie pozostaje zresztą bezczynny. Założył nową fundację, a w jej łonie powstają pomysły nadzwyczaj liberalne - można przypuszczać, że z myślą raczej o PO. Sukcesu PD więc nie wróżę, raczej definitywną marginalizację. I przyznam, że raczej mnie to cieszy.

Reklama

W życiu publicznym zdrada ideałów powinna eliminować z życia politycznego. Ludzie obecnej PD (Geremek, Mazowiecki, Onyszkiewicz, Frasyniuk, Lityński czy - w nieco innej roli - Michnik) nie tylko politycznie przeszli na druga stronę, ale przede wszystkim porzucili interesy grup, które kiedyś tworzyły ruch "Solidarności". To przykre.

Martwi mnie co innego: asymetryczna scena polityczna, na której nie ma silnych ugrupowań, które odpowiedzialnie, ale i z determinacją reprezentowałyby interesy i aspiracje tych grup społecznych, które w polskim kapitalizmie znalazły się w dyskomfortowej sytuacji. Jest oczywiście PiS, które wypisało na swoim sztandarze hasło "Polski solidarnej", ale zafascynowane polityczną rywalizacją, uwikłane w grę bez zasad niewiele zrobiło dla realizacji tego hasła. Jest nawet wątpliwe, czy partia ta nie traktuje postulatu solidarnej Polski czysto instrumentalnie. Jedno jest pewne: najbliższy czas pokaże, czy PiS - respektując ideowe wyznaczniki solidarnościowej tradycji - jest zdolne do przedstawienia alternatywnej koncepcji liberalnej - zarówno tej spod znaku PO, jak i dla "czerwonego liberalizmu" PD.