Miły gest, ale niewiele więcej. Gdy Platforma Obywatelska doszła do władzy pod sztandarem "taniego państwa", można się było spodziewać gestów podobnych. Donald Tusk zmniejszający własną ochronę. Donald Tusk wsiadający na pokład rejsowego samolotu z Gdańska do Warszawy. Tabloidy pławią się w takich historyjkach.
Sygnały płynące z centrum nowej ekipy pozwalają wszakże sądzić, że na miłych gestach się nie skończy. PO zapowiada, zgodnie z tym, co mówiła w kampanii, spore, kilkumiliardowe oszczędności na administracji. Na dokładkę mają one pozwolić na spełnienie innej ważnej obietnicy - podwyżek płac dla nauczycieli. A to już rzecz o kapitalnym znaczeniu, nie tylko dla tej grupy zawodowej. Bo nie będzie modernizacji, cudu gospodarczego, bez lepszego szkolnictwa.
Gdyby liberałowi Tuskowi udało się polepszyć sytuację publicznych szkół, co niespecjalnie udawało się ekipom powołującym się na solidarność społeczną, byłby to ewenement. Sympatyzując z celem, nie mogę jednak powstrzymać się od wątpliwości.
Liderzy Platformy przyjmują takie oto założenie: biurokracja jest z natury marnotrawna. Gdy kazać jej mechanicznie obcinać wydatki, bez dokładnych przymiarek i obliczeń (a w tym budżecie nie ma na nie czasu), ten pożerający wszystko potwór będzie się musiał samoograniczyć. I z tej przymusowej diety wynikną same dobre rzeczy.
Trudno odrzucać już na wstępie taki eksperyment. Ronald Reagan podjął w USA walkę o redukcję mnożącej się federalnej biurokracji i generalnie przegrał. Ale zdaniem wielu obserwatorów przynajmniej zahamował rozrost żarłocznego polipa. W polityce dobre chęci nie zawsze służą brukowaniu piekła.
Warto przypomnieć, że tacy zwolennicy taniego państwa jak Jan Rokita czy Kazimierz Marcinkiewicz powtarzali od dawna, że w kolejnych budżetach jest wiele pozycji całkiem zbędnych, wręcz fikcyjnych. Ale wiemy też, że urzędnicy są marnie opłacani, urzędy - biedne, a wiele nowych funkcji państwa (na przykład absorbowanie unijnych środków) raczej komplikuje, niż upraszcza, państwową machinę. Może się okazać, że źle przygotowana operacja będzie bardziej borowaniem młotem pneumatycznym niż precyzyjnym wycinaniem skalpelem obumarłych komórek. Więc może trzeba się z niej będzie rakiem wycofać. A to już utwierdzi racje lobbies, które przekonują nas, że o tanim państwie nie ma co marzyć.
Tak naprawdę pewną drogą odkrycia martwych budżetowych pozycji jest skonstruowanie budżetu opartego na zupełnie innej filozofii - tzw. zadaniowego. W cieniu wielkich politycznych batalii komórka kancelarii premiera pod kierownictwem Teresy Lubińskiej skończyła pracę nad nowym systemem budżetowania - jeszcze na zlecenie poprzedniej ekipy. Warto może po efekty tej pracy sięgnąć, aby je przyjąć albo przerobić, oczywiście nie w ciągu paru miesięcy. To byłoby coś więcej niż jednorazowa improwizacja.